piątek, 29 czerwca 2012

After Japan trip 2011 - day 3. Tokyo - Kamakura, Ueno.

Przed przyjazdem do Japonii, druga połowa wycieczki powiadomiła swoich wszystkich znajomych o zamiarze ich odwiedzenia podczas pobytu. Na całe szczęście nie mieszkają oni znów tak daleko od zaplanowanej trasy "zwiedzania" tego kraju. Część z grona znajomych mieszka bowiem w mieście Kamakura, które oddalone jest od Tokyo jakąś godzinę jazdy pociągiem podmiejskim. Nie przypominam sobie aby podczas wyjazdu do Japonii kiedykolwiek miała miejsce sytuacja, żebym nie była w tym mieście. Prawie wszystko co było możliwe do zwiedzenia pewnie zostało już zwiedzone. Czasami łapię się na tym, że idąc jakąś uliczką mówię do siebie "O! Tego sklepu/budynku tutaj nie było". Dziwne ale zarazem fajne uczucie.

Według mnie Kamakura jest znana z kilku rzeczy, przede wszystkim ogromnego posągu Buddy Amidy wykonanego z brązu (no trudno go nie zauważyć; można go zwiedzać od środka ale nie polecam tego uskuteczniać, szczególnie w ciepłe dni), bardzo dużej ilości świątyń, dostępu do Oceanu Spokojnego, masy imprez i jeszcze większej ilości turystów. 

Ale do rzeczy. Umówiliśmy się ze znajomymi, że wpadniemy do pracowni w okolicach 10-11 rano, bo później mieli jakąś arcyważną wycieczkę z magistratu. Nie chce za bardzo wracać do tego zdarzenia, bo po raz kolejny w mojej głowie świta myśl, że o ile japończycy młodszego pokolenia i również starszej daty, którzy jednak trochę podróżowali po świecie są świetni (normalni ludzi i można z nimi porozmawiać na każdy temat), to o tyle ci, którzy zostali wychowani w duchu konfucjanizmu mają problemy egzystencjalne i traktują turystów/obcokrajowców jak istne zło. Ktoś powie co kraj to obyczaj i będzie w tym trochę racji. Jednak powstała sytuacja mocno wytrąciła mnie z równowagi. Pisać za bardzo o tym nie chce, bo to nie była w żadnym stopniu wina znajomych. Zaznaczam tylko, że nie wszędzie i nie zawsze obcokrajowcy są mile widziani. O i na tym poprzestańmy.

After Japan trip 2011 - day 3. Tokyo - Kamakura.

Po niecałej godzinie, z resztą wycieczki postanowiliśmy wpaść na małe co nie co a miejsc do zjedzenia czegoś pysznego w tym mieście nie brakuje. Mamy kilka ulubionych kawiarni, więc usiedliśmy na chwilę co by się wzmocnić i ruszyć dalej.

After Japan trip 2011 - day 3. Tokyo - Kamakura.

Jako, że dawno nie zaglądaliśmy do kaplicy Hachimana (a po drodze coś Nas tknęło, że chyba wylądowaliśmy w Kamakurze w okresie święta 3-5-7) to ruszyliśmy w jej kierunku. I to był bardzo dobry wybór. Mnóstwo dzieci poubieranych w kimona, które wyglądały jak żywe lalki - bajka! Aż chciało się pod nieuwagę dorosłych schować jakieś dziecko do torby. Ten czas obfituje również w zmorzoną ilość udzielanych ślubów i co ciekawe, na 5 widzianych aż 2 były mieszane, czyli drugą połówkę stanowił obcokrajowiec - co jeszcze ciekawsze to byli mężczyźni. Przy kaplicy znajdowało się święte drzewo, niestety (jak się później dowiedzieliśmy) zostało mocno nadwerężone przez huragan i musieli je ściąć. Zostawili tylko kawałek pnia.

After Japan trip 2011 - day 3. Tokyo - Kamakura.

After Japan trip 2011 - day 3. Tokyo - Kamakura.

After Japan trip 2011 - day 3. Tokyo - Kamakura.

After Japan trip 2011 - day 3. Tokyo - Kamakura.

After Japan trip 2011 - day 3. Tokyo - Kamakura.

After Japan trip 2011 - day 3. Tokyo - Kamakura.

After Japan trip 2011 - day 3. Tokyo - Kamakura.

Pospacerowaliśmy jeszcze trochę i o 14 wsiedliśmy w pociąg wracający do Shinjuku. Mieliśmy trochę zakupów i poza tym chcieliśmy jeszcze pojechać w jedno miejsce w Tokyo a mianowicie na Ueno, gdzie znajduje się pewna ciekawa ulica handlowa - Ameyoko. Podobno kiedyś była to szara strefa i mam wrażenie, że nie wiele się zmieniło. Można tutaj kupić praktycznie wszystko za połowę ceny. Jest tam targ rybno-warzywny, ciuchy, knajpy, żywe zwierzęta, wszystko co można kupić na pieniądze. Bardzo podoba mi się położenie Ameyoko, ponieważ znajduje się pod torami kolejowymi, co chwila słychać jak przejeżdżają jakieś pociągi. Ueno zwiedzaliśmy bardziej dokładnie dwa albo trzy lata temu i lubimy tutaj wpadać. Co prawda był już wieczór ale nie umniejsza to uroku tego miejsca. Po przejściu ulicy handlowej (która, na moje bolące nogi ma około 1 km długości +/-) poszliśmy kawałek dalej w stronę stacji Okachimachi, gdzie przed moimi oczami co raz wyrastały domy towarowe. Największe wrażenie zrobił na mnie kilkupiętrowy salon urody Shiseido - no gdybym miała więcej pieniędzy i korzystała z tego typu przybytków dla kobiet :) Zatrzymaliśmy się jeszcze w Cafe Veloce aby uzupełnić niedobór kofeiny i przedostaliśmy się metrem z powrotem na Shinjuku. Jeszcze tylko złapanie czegoś do jedzenia i można było pooglądać zakupy a trochę ich się zrobiło. Bynajmniej ja byłam w pełni usatysfakcjonowana z nowego portfela, gdyż poprzedni "akurat" nie nadawał się już do noszenia :D

After Japan trip 2011 - day 3. Tokyo - Ueno.

After Japan trip 2011 - day 3. Tokyo - Ueno.

After Japan trip 2011 - day 3. Tokyo - Ueno.

After Japan trip 2011 - day 3. Tokyo - Ueno.

After Japan trip 2011 - day 3. Tokyo - Ueno.

Reszta zdjęć na profilu Flickr.

środa, 27 czerwca 2012

Nyanko-sensei cake.

Chyba o tym nie wspominałam ale przeglądając zdjęcia na komputerze coś mnie tknęło, że w sumie to jest bardzo dobry materiał na wpis. Każdy, jak wiadomo obchodzi urodziny. Nie jestem tutaj wyjątkiem, tyle że moje były w lutym... Ale co się odwlecze to nie uciecze :) Rodzice jak zwykle mnie zaskoczyli tortem. W zeszłym roku, sprawili mi tort w kształcie Totoro a w tym roku w kształcie Nyanko :) No sama słodycz! Niestety bardzo szybko został skonsumowany ale trzeba przyznać, że był pyszny ^^

Nyanko sensei cake.

Nyanko sensei cake.

Nyanko sensei cake.

Nyanko sensei cake.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

It's today. / After.

Spałam z 3 godziny. Jestem bardzo umordowana ale cel uświęca środki. Wypalonych papierosów nawet nie liczę ale wydaje mi się, że przez ten tydzień poszło z dymem około 11 paczek. Rekord! Podobnie jest z ilością wypitej kofeiny w najróżniejszych postaciach - kawa, RedBull, etc. Tego już nawet nie ogarniam. 

Dzisiaj mam obronę. I naprawdę nie wiem jak to będzie. Raz już przeżyłam coś podobnego, dwa lata temu gdy broniłam licencjata również z przedmiotu prawa międzynarodowego publicznego. Tym razem, komisja egzaminacyjna również będzie mnie maglować z tej materii plus z prawa Unii Europejskiej. Ratunku...

Niestety moje wypociny z napisanej pracy prawdopodobnie nie będą przedmiotem odpytania ale są istotne z punku wyliczenia oceny końcowej. Szkoda, bo temat który wybrałam jest (tak mi się wydaje) bardzo fajny i ciekawy. Co prawda początkowo wybrałam inny ale promotor go nie zaakceptował, stwierdzając, że to dobry temat ale na obronę doktorską.

Jeżeli uda mi się obronić to na wszystkich świętych, wypiję japońskie piffko Suntory, które jeszcze mam w lodówce - to na "dzień dobry" a potem... Nie wiem co ale coś wymyślę. Może się wreszcie wyśpię, gdyż od kwietnia nie mam praktycznie na nic innego czasu niż zakuwanie na sesję, pisanie pracy i obronę. Chciałabym się wyspać i gdzieś wyjść, że o odpaleniu Guild Warsów nie wspomnę. Życia!

----- edit -----

O godzinie 12:45 uzyskałam tytuł magistra. Czuję się zmęczona ale gdzieś w głębi bardzo szczęśliwa. Jeszcze do końca do mnie to nie dotarło, zapewne z powodu stresu. Kilka dni i dojdę do siebie ^^


wtorek, 12 czerwca 2012

She's alive.

Dopiero wczoraj od jakiś 2-3 miesięcy miałam chwilę dla siebie. Może brzmi to dość zagadkowo ale faktycznie tak jest. Jako, że właśnie "gnębię" ostatni rok na Uniwersytecie, czyli próbuję zdobyć tytuł magistra to natłok pracy z tym związany pozbawia możliwość w miarę aktualnych wpisów na blogu. Za to oczywiście przepraszam.

Jednak w tym czasie udało mi się zdobyć absolutorium a do łatwych czynności to raczej nie należy. W międzyczasie odmalować mieszkanie pod nieobecność reszty domowników, która zrobiła sobie hanami w Japan :) No i oczywiście pozyskać do kolekcji kilka naprawdę ciekawych figurek oraz innych różność z gatunku a&m. 

Co prawda temat pracy magisterskiej a właściwie jej obrony będzie aktualny jeszcze przynajmniej przez miesiąc (tak zakłada wersja optymistyczna) to jednak zawsze to bliżej niż dalej - i tym się pocieszam. Również chodzi za mną mały kurs językowy ale o tym może następnym razem jak dorwę się do komputera w celach innych niż magisterium ^^

Także, cierpliwości, cierpliwości...No chyba, że się zdenerwuje i wszytko rzucę. Mało prawdopodobne ;)