LUSH to firma kosmetyczna zajmująca się produkcją naturalnych kosmetyków na bazie olejków kwiatowych, pigmentów, owoców i warzyw, etc. Ich produkty nie są testowane na zwierzętach. Wyróżnia ich oryginalna forma, kolorystyka, no i przede wszystkim niesamowite nuty zapachowe. Istniej w ponad 30 krajach na całym świecie ale jakoś do Polski jeszcze nie zawędrowała - szczerze ubolewam nad tym faktem. Bardzo popularna w zjednoczonym królestwie, Stanach Zjednoczonych oraz w Japonii.
I właśnie kilka lat temu, będą w Japonii po raz pierwszy natrafiłam na ich sklep. Od tego czasu, jestem cichym miłośnikiem ich produktów, w szczególności mydełek oraz bath bombs. Czasami, gdy kończą mi się zapasy, kupuje produkty Lush'a na stronie UK. Co prawda, w zależności od kraju, sprzedawany asortyment może się trochę różnić, szczególnie jeżeli chodzi o produkty sezonowe bądź limitowane. Jednak jest dość sporo produktów flagowych, które są dostępne we wszystkich państwach.
Tym razem, będą przejazdem w Kyoto również popełniłam zakupy w Lush'u znajdującym się w kompleksie handlowych Porta/Cube na Kyoto-eki. Rachunek końcowy okazał się dość spory, więc skorzystałam z tax-free XD
(zdjęcie nie jest mojego autorstwa, pochodzi ze strony: http://www.kyotostation.com/the-cube-shopping-mall-at-kyoto-station/ )
I tak oto zakupiłam:
Hanami Scrub (no. 5888), który jest limitowanym produktem dostępnym jedynie na Japonię. Po teście mogę powiedzieć tylko, że strasznie żałuję, iż nie kupiłam ich więcej. Scrub pięknie pachnie, w procesie mydlenia uwalnia śliczne kwiatki wiśni a skóra po nim wydaje się być mega odżywiona i nawoskowana. Pewnie dlatego, że w skład produktu wchodzą m.in. sól morska, masło Shea, olej kokosowy, olejek lawendowy i pomarańczowy, ekstrakt z róży damasceńskiej, ylang ylang. Teoretycznie na eBay widziałam dwie osoby, które mają go w swojej ofercie ale koszt 60 zł za 120g scruba jest troszeczkę zbyt wysoki.
Z mydełek kupiłam m.in. Bohemian (nie podam Wam numeru, bo obecnie jest w użyciu a opakowanie, głupia ja... wyrzuciłam). W skład produktu wchodzi m,in. gliceryna, olej kokosowy, olejek cytrynowy i limonkowy, Pachnie rewelacyjnie - świeżo wyciskaną cytrynką!
Oczywiście nie mogłam nie kupić mojego ulubionego mydełka o wdzięcznej nazwie "Honey I washed the kids", którego nutami przewodnimi jest oczywiście miodzik oraz toffi. Jego numer to 842. Ostatnie mydełko to Miranda (no. 6092) - jego jeszcze nigdy nie testowałam, więc jestem bardzo ciekawa. Ma przepiękny pomarańczowy kolor a pachnie jak kiwi! Już nie mogę się doczekać testowania :)
Zawsze największą frajdę sprawia mi używanie kul do kąpieli tzw. bath bombs. Są bardzo duże, dlatego często staram się podzielić je na połówki. Efekt jest zadowalający a produkt starcza na dwie/trzy kąpiele. Jednak efekt "wow" uzyskami, gdy użyjemy produktu w całości. Oto dowód:
Kupiłam aż 4 rodzaje:
- Intergalactic, która zawiera mega ilości brokatu, więc uważajcie!,
- Dragon's egg, nie wiem skąd wzięli nazwę ale przyznam, że nawet pasuje,
- Rose Bombshell, która jest limitowaną propozycją od Lush'a na Dzień Mamy,
- Tisty Tosty - bardzo różana i niesamowicie pachnąca kula do kąpieli w kształcie serduszka.
A tak wygląda produkcja kul Dragon's egg. Sądzę, że osoby, które pracują w dziale produkcji w Lush'u mają serdecznie dosyć tych wszystkich zapachów, ze względu na ich intensywność ;)
Bede musiala wyprobowac :D w szczegolnosci kul do kapieli :D
OdpowiedzUsuńNiektórzy, jak wrzucą całe kule to dostają uczulenia. Moja skóra na przykład też nie toleruje takiej skondensowanej ilości, więc je sobie dzielę na 2/3 części kulkę. Jest lepiej i nie dostaję uczulenia.
Usuń