Jak ja uwielbiam łóżka w hotelu Granvia. Duże, wygodne, nie za miękkie i nie za twarde, z dużą ilością poduszek i przyjemnie otulającą pościelą... Ja chce do Kyoto!
Rano postanowiliśmy ruszyć, po zjedzeniu pysznego śniadanka, do informacji turystycznej znajdującej się w hotelu. To znaczy, hotel dla swoich gości prowadzi coś na kształt "centrum pomocy wszelakiej" - potrzebujesz zrobić rezerwację w knajpie, dowiedzieć się jak dojechać w dane miejsce, skontaktować się z kimś? Nie ma problemu, pracownik hotelowy wszystkim się zajmie. No więc poszliśmy się dowiedzieć, czy dzisiaj w Kyoto jest organizowany jakiś targ, staroci na przykład. Pan poszukał w internecie i powiedział, że owszem jest ale na terenie świątyni Matsunoo Taisha. Spojrzeliśmy na mapę i aby tam dojechać, postanowiliśmy wsiąść w autobus, który bezpośrednio tam jedzie ze stacji JR.
Jechaliśmy autobusem coś koło 30 minut. Sezon na turystów się niestety nie skończył a i samych japończyków było całkiem sporo, więc i autobus sumą rzeczy był troszkę zatłoczony ale dało się przeżyć. Dojeżdżamy do mostu Togetsu-kyo (Arashiyama) i widzimy, że chyba jakaś impreza ma miejsce bo strasznie dużo ludzi i jakieś łodzie... Łodzie?! Chwila namysłu i olśnienie - przecież to czas Hozugawa Kudari pełną parą. Ustaliliśmy, że jak będziemy wracali z tego targu to wrócimy i poszwędamy się tutaj trochę.
Autobusem dojechaliśmy na miejsce i nawet większych kłopotów aby odnaleźć świątynie też nie mieliśmy. Rozglądamy się, rozglądamy ale targu nie ma tylko na terenie świątyni dzieci z rodzinami, bo to "3-5-7" trwa. No to weryfikacja planów, automat się znalazło z zimnym piciem i palarnię również więc na chwilę przy tym upale jaki lał się z nieba chwila wytchnienia. No ale skoro już tutaj jesteśmy to chociaż się rozejrzymy. I okazało się, że na terenie świątyni, w jednym z budynków pędzona jest/albo była sake! Malutkie muzeum było bardzo fajnie zaopatrzone w najróżniejszego rodzaju eksponaty - bardzo fajnie pomyślane. Jakieś butelki i czarki, stare etykiety i prawdziwe cudo - miniaturowe scenki pokazujące proces robienia sake.
Dopiero po przyjeździe do kraju i sprawdzeniu gdzie trzeba, okazało się, że ta świątynia jest jedną z najstarszych w całej Japonii - założona w 701 roku. Poświęcona bóstwu wody, a jak wiadomo woda do sake jest potrzebna więc browarnicy od okresu Muromachi uznali ją za "swoją" i co za tym idzie dostarczają beczułki. Co ciekawe, z tyłu świątyni jest ujęcie wody (Kame-no-ido czyli... no właśnie albo ujęcia żółwia albo uzdrawiający żółw albo niech mnie ktoś poprawi; chodzi o to, że pewien szlachetnie urodzony człowiek zobaczył w tym miejscu żółwia za wodospadem i założył tą świątynie), uważane za jedno ze 100 najlepszych w całej Japonii. Po obejrzeniu świątyni, wróciliśmy na przystanek autobusowy i podjechaliśmy aż pod sam most Togetsu-kyo. Nigdy jakoś z bliska nie miałam okazji obejrzeć tych łodzi, więc to była wyjątkowa okazja aby to nadrobić. Jednak nie skusiliśmy się na spływ, bo trwa on 2 godziny - łodzie płyną aż do mostu Shin-Hozu Ohashi. Ale przy tak pięknej pogodzie, postanowiliśmy najeść się lodów i pokręcić się po uliczkach pełnych ludzi.
I tak doszliśmy do stacji Torokko Saga z której pojechaliśmy pociągiem do stacji JR Nijo. Tutaj wsiedliśmy w metro i podjechaliśmy dwa przystanki do zamku Nijo. Ale to nie on był celem Naszej podróży tylko Muzeum ceramiki Raku. Do niego pojechaliśmy już autobusem.
Zostało założone w 1978 roku i w swoich zbiorach ma bardzo ciekawe eksponaty, pokazujące prace rodziny fundatorów z okresu ponad 400 lat. Dysponują biblioteką, małą księgarnią (portfel płatał) i klimatyczną wystawą. Nie jest ono jakieś strasznie duże ale utrzymane faktycznie w wyjątkowym klimacie. Spędziliśmy tam około godziny plus czas na przyjazd autobusu, który był wypchany po brzegi.
Punkt ostatni dzisiejszego dnia to "Aleja morderców" (tą nazwę wymyśliła kiedyś druga połowa wycieczki i tak jakoś się przyjęło a chodzi oczywiście o targ Nishiki). A tam, jak wiadomo można spodziewać się już wszystkiego.
Druga połowa wycieczki ma jeszcze jeden sklep do którego zawsze wchodzi, i przeważnie (jak nie zawsze) z czymś wychodzi. Jest to antykwariat z drzeworytami prowadzony przez starszych panów, zresztą braci a nazywa się Daishodo - a jego front wygląda tak.
Po zakupach, odwiedzeniu kilku sklepów w tym z figurami, wróciliśmy na stację JR Kyoto a tam choinka w innych kolorach. Zostawiliśmy w pokoju zakupy i poszliśmy jeszcze do sklepu spożywczego w Yodobashi aby kupić kolację po okazyjnej cenie. Wieczorem już tylko kawa, papieros, kąpiel i spać, bo następnego dnia na 10 byliśmy umówieni i mowy o spóźnieniu być nie mogło.
Zdjęcia z tego dnia do obejrzenia są tutaj.
uuu, kłapouchy jakoś się krzywi na kiełbaskę. Zdjęcia piękne, zazdroszczę tej Japonii, mam nadzieję że i mnie się uda kiedyś odwiedzić ten egzotyczny kraj.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Monika
Ugryzł kawałek i spoglądał łapczywie już na wodnego melona - skubany jeden ^^
UsuńMarzenia, nawet te trudne czasami do osiągnięcia się spełniają - tylko trzeba troszkę czasem szczęściu pomóc :) Keep fighting!
Arashiyama to chyba moja ulubiona część Kioto. Mam nawet te sam przydrożne figurki na zdjęciu. :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAle świetną masz tą koszulkę (I am not a model, I just look like one), bardzo oryginalna, wcześniej się z takim tekstem nie spotkałam :) Sama chyba nie miałabym odwagi założyć tzn. czułabym się niezręcznie.
OdpowiedzUsuńFajną koszulkę widziałam kiedyś w House: I wanted to die young. It's too late now. ;)