Stało się moi drodzy. Opuściłam wczoraj Nasz piękny kraj aby udać się na jakiś czas do Japonii. Prawie totalny spontan ale skoro już tu jestem, i nawet mam sprzęt w postaci komputera, przesunięcie czasowe też swoje robi, więc postanowiłam, że tym razem w miarę możliwości będę Wam umilać czas (lub denerwować) swoimi dziennymi poczynaniami w kraju kwitnącej wiśni :)
Każda podróż zaczyna się od lotu w danym kierunku. Teoretycznie, od stycznia tego roku istnieje możliwość podróżowania już bezpośrednio z Warszawy do Tokio. Ale ten kto ma kalkulator albo potrafi liczyć, zorientuje się, że cena takiego biletu wcale taka rewelacyjna nie jest. Ja skorzystałam z z dwóch połączeń: Warszawa - Frankfurt i Frankfurt - Tokyo (Haneda). Pierwszy lot obsługiwał Nasz polski przewoźnik, czyli LOT. Oprócz batonika na pokładzie i jednej szklaneczki wody, podróżujący nie dostali nic innego. Całe szczęście, że lot trwał tylko ok. 2 godzin. Z drugim lotem było już znacznie lepiej, bo obsługiwała go ANA :) Przyznam się, że była strasznie ciekawa standardu, bo jeszcze nigdy nie leciałam tymi liniami. Miejsca było dużo, samolot wielki i czysty, a obsługa na mega wysokim poziomie. Jedzenie też smaczne, chociaż dla wegetarian podanie grzybków nie jest najlepszym pomysłem - gdyż jak wiadomo są one dość ciężkostrawne. Ale wieczorne podjadanie arare, owoców, nieograniczonej ilości picia wszelakiego z całą pewnością umiliło te 10 godzin na pokładzie. Ciekawie wygląda cała flota powietrzna ANY - zwróćcie szczególna uwagę.
Wylądowałam o 6:15 na Hanedzie, i wystarczyło tyko 30 minut aby przejść wszystkie procedury odprawy celnej i paszportowej. Wiadomo - w Japonii czas jest najważniejszy. Potem już standardowa podróż dwoma pociągami wraz z przesiadką na stacji Shinagawa, i wylądowałam na Shinjuku gdzieś w okolicach godziny 8:30 rano.
Z racji tego, że z hotelami był mały problem tzn. odwołali nam wcześniejszą rezerwację na dzień przed przylotem do Tokyo, musiałam znaleźć na gwałt inne lokum. Pech chciał, że sumarycznie zakwaterowałam się w Washington Hotel. Kilka lat temu, pisałam, że nigdy więcej moja noga nie przekroczy progu tego przybytku. No bo niby jak pomieścić dwie dorosłe osoby w pokoju o metrażu 11 m2, z bagażami na 3 tygodnie? Well... oto jestem tu ponownie, z tym wyjątkiem, że pokój ma 18 m2.... i wcale taki straszny nie jest :) Check-in był dopiero od 14:00, więc czym prędzej trzeba było się zebrać i zabić jakoś ten czas.
Najpierw lekkie rozprostowanie nóżek w Shinjuku Central Park - nic się praktycznie tutaj nie zmieniło, z wyjątkiem tego, że przy głównej fontannie zrobili mega palarnię - osobiście mnie to ciszy :) Potem spacerek w stronę budynku Metropolitanu. To chyba pierwszy raz, jak na piętro obserwacyjne wjechałam w pierwszej grupie zwiedzających. Czynne jest od 9:30. Pogoda dzisiejszego dnia była naprawdę ładna, no może z wyjątkiem szalejącego wiatru ale tragedii nie było. Przejrzyste powietrze sprawiło, że z piętra obserwacyjnego Urzędu był dokonały widok na górę Fuji.
Następnie mały spacerek na JR Shinjuku w celu uruchomienia JRP, bo bilety i miejscówki są mi potrzebne na jutro. Okazało się, że nowy punkt znajduje się w niedawno oddanym kompleksie vis a via South Exit. Dzisiaj był jakiś grand opening części z knajpami w kompleksie handlowym NewoMan - postaram się może jutro zrobić jakieś zdjęcia :)
Dalej było już z górki, bo kroki zostały obrane na Shinjuku Gyoen :) Ten park zawsze wzbudza we mnie niesamowite odczucia. Z jednej strony mamy dynamiczną dzielnicę, a tuż obok prawdziwą oazę spokoju. Oczywiście śliwy i malwy, oraz inne kwiatki kwitły więc i Japończyków w porze lunchu było sporo.
Po tym całym zamieszaniu wpadło się na chwilę na małe szamanko. Okazało się niestety, że moja knajp z sushi już nie istnieje - przekształciła się w coś, gdzie serwuje się małże... No cóż, knajp tutaj dostatek - jak nie ta, to następna.
Na zegarze wybiła godzina 14:00, więc można było się zameldować w hotelu i wreszcie "walnąć się" do łóżka na parę godzin. O 19:00 nie mogłam więcej usiedzieć w pokoju hotelowym, więc nastąpiła część zwana "wieczornym spacerem po okolicy". Skończyło się o 22:00... Teraz sobie siedzę i ogarniam rzeczywistość. Wykąpana, napojona pomarańczową colą i winogronowym piwem od Suntory przeglądam pliki co by post był ciekawy :)
Zdjęcia z dnia pierwszego u mnie na Flickr.
Co do cen LOT, to zależy, kiedy się kupi, my lecieliśmy za 1300 zł za osobę w dwie strony :) a co do pokoi to mieliśmy też i taki 5m2, ale nie był to problem, jeśli wraca się do niego tylko pospać parę godzin. Będę śledzić relację, pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPost bardzo ciekawy :) Czytalam bez wytchnienia :D NArazie moge tylko pomarzyc o jakimkolwiek wyjezdzie, nie mowiac juz o spontanie...corcia za mala, a do tego ma problem z poruszaniem sie pojazdami (wymioty). Ale jak troche podrosnie, to sie jej cos poda i odbijemy sobie wyjazdy :D
OdpowiedzUsuńKłapouszek widze zwiedza razem z wami - szczesciarz :D
Przelecial by sie czlowiek Millennium Falconem XD hahahaha no i napił winogronowego piwka od Suntory :D
Ide czytac drugi wpis :D