Przy wpisie dotyczącym zamku Ueda obiecałam, że napiszę coś więcej o bitwie pod Sekigaharą (1600r.) ale chyba porwałam się z motyką na słońce. Co prawda, miałam zamiar skorzystać z podręcznej domowej biblioteczki ale wiadomości o samej bitwie jest stosunkowo mało. Wiem jednak, że ukazał się pozycja wydawnictwa Osprey w całości poświęcona temu wydarzeniu (nakład jest wyczerpany). Niestety problem polega na tym, że jest ono w wersji anglojęzycznej i niestety go nie mam. Jednak z pomocą przyszedł internet i artykuł zamieszczony na łamach Polityki autorstwa Jana M. Długosza (link). Nie będę go przytaczać w całości tylko w części odnoszącej się do samej bitwy. Jednak zachęcam gorąco do przeczytania całego artykułu - dla chętnych rzecz jasna ;)
"Sekigahara leży w otoczonej przez wzgórza dolinie i panuje nad ważnym strategicznie skrzyżowaniem dróg. W noc poprzedzającą bitwę padał gesty deszcz; rozmiękłe drogi, rozdeptane przez tysiące stóp i kopyt, utrudniały ruch oddziałów. Miejsce starcia zostało wybrane przez Ishidę Mitsunariego. Jego armia zablokowała zachodnie wyjście z doliny, które Tokugawa musiał sforsować. Na położonym na północy wzgórzu Sasano zajął pozycję sam Mitsunari. Na zboczu położonej na południu góry Mitsuo stanęło niemal 16 tys. ludzi, którymi dowodził Kobayakawa Hideaki. Reszta sił znalazła się pomiędzy nimi. Plan bitwy był prosty – armia Tokugawy miała być wciągnięta na zachodni kraniec doliny, otoczona przez schodzące ze wzgórz oddziały i wybita do nogi. Tokugawa zrozumiał zamysł Ishidy Mitsunariego, miał jednak w zanadrzu atut, o którym wrogi wódz nie miał pojęcia.
Po deszczowej nocy dolinę spowiła gęsta mgła. Dopiero ok. 8 rano żołnierze obu armii zobaczyli się nawzajem. Starcie rozpoczęła gwałtowna szarża kawalerii Tokugawy, potem bitwa przemieniła się w typowe dla japońskiej sztuki wojennej brutalne starcie wręcz, wspomagane z obu stron ogniem arkebuzów. Oddziały Tokugawy parły w stronę pozycji Mitsunariego na wzgórzu Sasano, nie udało im się jednak osiągnąć powodzenia. Sam Tokugawa Ieyasu, z rezerwą liczącą 30 tys. ludzi, nie włączał się do bitwy – wiedział, że Ishida Mitsunari nie wyprowadził jeszcze w pole wszystkich swoich sił. Tymczasem jego oddziały wykrwawiały się przed palisadą wzniesioną na Sasano. Zdawało się, że plan Mitsunariego się powiedzie. Ok. 11, w krytycznym momencie, w którym armia zachodu zaczęła powoli zdobywać przewagę, jej wódz dał rozkaz do ataku oddziałom Kobayakawy, mającym zamknąć kleszcze wokół wojsk Tokugawy.
Ale nic się nie stało. Zaledwie dziewiętnastoletni generał nie zamierzał ruszać do boju. Po drugiej stronie doliny reakcję Kobayakawy uważnie obserwował Ieyasu Tokugawa. To właśnie był jego atut – podczas tajnych negocjacji Kobayakawa Hideaki zobowiązał się do zaatakowania swoich sojuszników. Ale generał wciąż się wahał. I wtedy właśnie Tokugawa podjął decyzję, która przeszła do historii – rozkazał obłożyć ogniem zbocze góry Matsuo –Kobayakawa musił opowiedzieć się po jednej ze stron. Jego oddziały zaatakowały prawą flankę armii zachodu. Około trzech godzin później bitwa była skończona. Pokonani ratowali się ucieczką, wśród nich znajdował się Ishida Mitsunari. Niebawem został schwytany i publicznie stracony. Tokugawa Ieyasu odniósł całkowite zwycięstwo".
No ale wracając do relacji z podróżny. Musieliśmy wstać bardzo wcześnie a to ze względu na wyjątkowo napięty program dnia. Zeszliśmy na śniadanie około 7 a w bufecie już był tłok - 90% gości to byli przemieszczający się pracujący Japończycy. Pogoda na zewnątrz raczej nie zachęcała do przemieszczania się gdziekolwiek. Trochę siąpiło i temperatura była znacząco niższa niż ta z poprzedniego dnia. Napiliśmy się ciepłej herbaty i poszliśmy na stację JR Hikone aby dowiedzieć się o której godzinie jest najbliższy pociąg do Sekigahary. Jeszcze wczorajszego dnia spisałam sobie cały rozkład połączeń i miałam nadzieję, że faktycznie w tych godzinach będą te połączenia. Japonia pod tym względem to naprawdę raj - informacja się zgadzała.
Do Sekigahary z Hikone pociągiem jedzie się około 30 minut (jest jedna krótka przesiadka w Maibara). Czyli na miejscu byliśmy kilka minut po 8 rano. Wychodzimy ze stacji i rozglądamy się za jakimś biurem turystycznym albo jakimikolwiek informacjami turystycznymi. Hmm... nic takiego nie było, "No gdzie ten Grunwald?" Co prawda Pan na stacji JR nie mówił po angielsku a po japońsku tylko okazywał swoje zmieszanie. Żywej duszy na horyzoncie. Dysponowałam kiepskiej jakości mapą poglądową i wg. niej postanowiliśmy iść. Po 20 minutach spaceru doszliśmy do wniosku, że nie jest chyba jednak tak źle bo zaczęły się pokazywać tu i ówdzie chorągwie rodów biorących udział w bitwie. Po chwili okazało się, że znajdujemy się w miejscu w którym Tokugawa odbywał zebrania z pozostałymi członkami wielkiej armii (i była wreszcie jakaś informacja z ludzkim języku). Po kolejnych 15 minutach było już naprawdę dobrze, bo dotarliśmy do placyków z oznaczeniami historycznymi i mapami wielkiego formatu.
Idąc dalej wg. mapy doszliśmy pod wzgórze pod którym znajduje się wykonany z kamienia hełm. Widać, że miejsce to jest dobrze przygotowane na przyjazd większej ilości zwiedzających bo i nawet automaty z piciem postawili :) Obeszliśmy to wzgórze w weszliśmy na górę. Nie jest ono jakoś wybitnie wysokie ale dało się odczuć, że chyba nie jest odnawiane zbyt często ponieważ, podejście w niektórych miejscach było w dość kiepskim stanie. Po chwili wdrapaliśmy się na szczyt gdzie znajdowała się plansza z mapą bitwy pod Sekigaharą. Po wciśnięciu przycisku, usłyszeliśmy "mrożącą krew z żyłach" muzykę oraz (najprawdopodobniej) opis wydarzeń z pola bitwy. Nie wiem tego na 100%, to tylko moje domniemanie ponieważ lektor był japoński, i zero informacji po angielsku. Trochę zwiedzających zaczęło się pojawiać, więc zeszłyśmy ze wzgórza.
Po krótkiej naradzie doszliśmy do wniosku, że wracając pójdziemy inną stroną. Widok ze wzgórza dał Nam podgląd na rozeznanie w terenie. I dobrze wybraliśmy drogę. Wracając przechodziliśmy koło muzeów ale niestety były zamknięte. Także wróciliśmy do stacji JR Sekigahra bez mniejszych problemów, dowiedzieliśmy się o której godzinie mamy pociąg do miejscowości Nagahama. Z racji tego, że pociąg miał być za 20 minut po wyszliśmy jeszcze na chwilę poza stację i okazało się, że biuro informacji turystycznej jednak istnieje ale jak przyjechaliśmy to było po prostu nieczynne.
Do miasta Nagahama z Sekigahra jedzie się pociągiem około 40-50 minut, również z jedną przesiadką w Maibara. Nam bardzo zależało na tym aby dostać się tam w możliwie najkrótszym czasie ponieważ chcieliśmy zdążyć na przedostatni prom na wyspę Chikubu-shima. Teoretycznie na nią można się jeszcze przedostać z Hikone. Jednak nie wybraliśmy tej opcji z uwagi na chęć odwiedzenie jeszcze kilku miejsc w Nagahamie.
Strasznie dużo ludzi zrobiło się w pociągu a moja mapa Nagahamy również nie była tak dokładna jak bym tego chciała. Wiedziałam jedynie, że prom jest zlokalizowany na wysokości stacji, po lewej stronie w odległości około 600 metrów. Ale jak tak się dostać po wyjściu z pociągu to już pojęcia bladego nie miałam. Druga połowa w takich sytuacjach jest zdecydowanie lepsza - wewnętrzny GPS albo coś takiego ^^ Problem polegał również na tym, że jak wysiedliśmy z pociągu to do odpłynięcia promu mieliśmy zaledwie 10 minut :D Nie wiem jakim cudem ale zdążyliśmy! Druga połowa stanęła w kolejce oczekujących na prom a ja poleciałam kupić bilety (3,000 yen od głowy - czas 30 minut). Po chwili weszliśmy na pokład. O samej wyspie nie wiedziałam zbyt dużo i gdyby nie Google Earth (a właściwie zdjęcia) sprawdzone przed wyjazdem to pewnie byśmy tam nie popłynęli. Przy zakupie biletów na prom dostałam informator anglojęzyczny i mogłam dowiedzieć się o niej czegoś więcej.
Wyspa ta położona jest na jeziorze Biwa i zajmuje obszar 0,14 km. Wg. informacji zawartych w tym informatorze, jest to wyspa na której mieszkają bogowie. Generalnie jest porośnięta przez gęsty las ale od strony południowej znajduje się sanktuarium, które jest wręcz obowiązkowym punktem pielgrzymek.
Gdy przypłynęliśmy na miejsce (na prom powrotny mieliśmy godzinę czasu, to jest naprawdę wystarczający czas na jej zwiedzenie) przeraziliśmy się ilością schodów pod górę - jest ich naprawdę dużo. Dawno temu na wyspie znajdowała się jednak główna świątynia ale ze względów politycznych budynek powiedziono na dwa osobne. Na pierwszy ogień zwiedzania poszedł główna świątynia Benzaitendo. Dedykowana jest bogini Benzaiten (to jest japoński odpowiednik nazwy hinduskiej bogini Saraswati). Świątynia została założona przez mnicha Ghoki z rozkazu cesarza Shomu w 724 roku. W 1942 została odbudowana. W środku nie ma dużo do zwiedzania ale faktycznie Benzaiten ma w niej kilka posągów i podobno co roku dostarczany jest nowy.
Następnie udaliśmy się pod pagodę. Nie jest to konstrukcja oryginalna ponieważ ta spłonęła pod koniec okresu Edo ale została odbudowana według oryginalnych planów.
Po schodkach w dół doszliśmy do świątyni Hogonji, która ze świątynią Tsukubusuma jest połączona korytarzem Funa-Roka (który wg. informatora pierwotnie został zbudowany ze statku - Nihonmaru, należącego do Toyotomiego Hideyoshiego).
Do świątyni Hogonji wchodzi się przez bramę Karamon, która była bramą do mauzoleum Toyotomiego i została przeniesiona z Kyoto. Jest to konstrukcja z końca 16 wieku. I nie dziwne, że została wpisana na listę skarbów narodowych. Niestety ze względu na dość liczną grupę pielgrzymów, którzy zajęli korytarz i nie chcieli się ruszyć nie weszliśmy do środka. Nie pozostawało nic innego jak obejść ją i zaatakować od innej strony.
Dołem więc przeszliśmy pod świątynię Tsukubusuma (Honden). Był on częścią zamku Fushimi, do którego zapraszano gości a w szczególności cesarza. Konstrukcja ta została przeniesiona tutaj w wieku 16. Widać, że na miejscu trawą jakieś prace rekonstrukcyjne ponieważ skoro jest plandek ochronnych.
Na dole natomiast znajduje się brama Torii wykonana z kamienia. Władze tego kompleksu muszą trochę na tym zarabiać, ponieważ tuż obok można dokonać zakupu glinianego talerzyka (jak mnie pamięć nie myli za kwotę 500 yen). Należy napisać na nim swoje życzenie i spróbować rzucić tak aby przeszedł on przez bramę ale nie spadł w dół klifu. Jak się uda to życzenie się spełni a jak nie to no cóż :)
Do przypłynięcia promu zostało Nam z około 15 minut więc zeszliśmy na dół aby zobaczyć co ciekawe znajduje się w kilku sklepikach. Niestety nic ciekawego oprócz lodów nie było. Na wyspie nikt nie mieszka, wszyscy pracownicy przypływają na nią i opuszczają wraz z nastaniem wieczoru. teraz tak sobie myślę, że nawet żadnego mnicha na niej nie widziałam.
Prom przypłynął z kolejną grupą (już ostatnią tego dnia) zwiedzających. Poczekaliśmy aż opuszczą pokład i weszliśmy na ich miejsce. Okazało się, na co zwróciła uwagę druga połowa wycieczki, że z tylu (na zewnątrz) jest palarnia :) Zakupiłam więc picie z automatu, zapaliłam i patrzyliśmy jak wyspa powoli się oddala.
Do portu w Nagahamie dotarliśmy około godziny 15 lekko zmęczeni ale nie padający. Swoje kroki skierowaliśmy więc do nie tak odległego Keiunkanu, który oryginalnie został wzniesiony w 1887 roku przez Pana Matazo dla cesarza Meiji jako miejsce odpoczynku w drodze do Kyoto (i w takich momentach stwierdza, że cesarz to miał klawe życie). Oprócz domu znajduje się tam również imponujący ogród ale ze względu na odbywające się tam zdjęcia ślubne nie mogliśmy do niego wejść. Nawet nie wiedziałam, że również w tym budynku co roku (od 20 stycznia do 10 marca) obywa się wystawa 400 letnich wiśniowych drzewek w stylu bonsai. Na plakatach robią faktycznie spore wrażenie. Wychodząc z Keiunkanu na drugim ogrodzie je właśnie zauważyliśmy, szkoda jednak że nie w momencie kiedy kwitną.
Po wyjściu żołądek zaczął się odzywać, więc na chwilę skoczyliśmy do sklepu całodobowego aby kupić coś na ząb. Nie bardzo mogliśmy wytrzymać, więc w drodze do zamku zatrzymaliśmy się na chwilę w pobliskim parku aby wchłonąć całą torebkę jedzenia. Przyznam się, że długo Nam to nie zajęło :)
Zamek Nagahama jest w pełni zrekonstruowany (1983 rok). Pierwotnie został zbudowany przez Hashibatę Hideyoshiego w 1575 roku. Był on sojusznikiem Ody Nobunagi i początkowo otrzymał inny zamek (Odani). Jednak ze względu na jego usytuowanie był trudny w zarządzaniu ziemiami które do niego należały. Zbudował więc zamek w miejscowości Imahama i zmienił jej nazwę na Nagahama (zapożyczając "naga" od nazwiska Nobunaga). W 1583 roku miała miejsce bitwa pod Shigatake i zamek został przejęty przez Kazutoyo. Po bitwie pod Sekigaharą w 1600 roku był we władaniu Naito Nobunariego. Ze względu na wyznawaną politykę przez Tokugawów "jedna prowincja, jeden zamek" w 1615 roku został zburzony a nieliczne fragmenty konstrukcyjne zostały przeniesione do zamku w Hikone. I tyle na temat historii natomiast co do samej obecnie konstrukcji to nie jest on jakiś strasznie wybitny. Owszem w środku jest kilka interesujących ekspozycji w tym gigantyczna makieta oraz troszkę eksponatów z zakresu broni, ale pozostawia to wiele do życzenia. Fakt, można zrobić ładne zdjęcia z ostatniego poziomu zamku :)
Ostatnim punktem dnia (i najważniejszym dla mnie ze względu na hobby) było odwiedzenie muzeum figurek Kaiyodo. Wejście kosztuje 800 yenów od osoby ale dostaje się dwa żetony do maszyn z kulkami, w których znajdują się figurki (wylosowałam misia i coś jeszcze). Gdyby nie druga połowa to obśliniłabym wszystkie możliwe figurki. Prawdziwym rarytasem były oryginały z serii BOME (szczególnie Oni-Musume, którą mogłam zakupić za 30,000 yen w sklepiku na dole ale ... no właśnie). Gdybym mogła to zostałabym tam dłużej ale niestety godzina działania muzeum zaczęła się niebezpiecznie zbliżać, a jeszcze bardzo chciałam zrobić zakupy właśnie w sklepie (m.in. Revoltech Trigun, ciasta z NGE, termiczny kubek z NGE, zakładki do książek z logiem Kaiyudo, etc).
Po tych wrażeniach wróciliśmy do stacji JR Nagahama i powróciliśmy do Hikone. Poszliśmy jeszcze do TO aby załatwić bilety na jutrzejszy dzień oraz zrobić zakupy na kolację. Do pokoju hotelowego weszliśmy gdzieś koło 20. Nie do końca pamiętam jak znalazłam się w łóżku ale sądzę, że bardzo szybko :)
Zdjęcia z dnia do obejrzenia tutaj.
Czyżby to miał być ostatni wpis przed wyjazdem czy jeszcze masz coś w zanadrzu? ;)
OdpowiedzUsuńTo jeszcze nie koniec. Do zrecenzowania zostały jeszcze dni z Kyoto i Osaki :)
UsuńWyspa bogów z obrośniętą mchem świątynią to chyba miejsce do którego najchętniej bym się udał. Mam nadzieję, że relacja będzie kontynuowana! (swoją drogą ta Rei w naturalnym rozmiarze jest bardzo creepy)
OdpowiedzUsuńBędzie, będzie - tylko jeszcze się ogarniam ^^
OdpowiedzUsuńAle to wiesz, musiałbyś zainwestować własną łódkę bo ten prom to jednak troszkę droga impreza by była np. tak codziennie podróżować :)
Rei była całkiem spoko, tylko było tam dość ciemno i zdjęcie troszkę przekłamuje. Ale faktycznie - zobaczyć taką Ayanami na ulicy w ciemnym miejscu ... można się przestraszyć ^^