Drugi dzień w mieście Kanazawa zapowiadał się bardzo ale to bardzo intensywnie. Prawie z samego rano poszliśmy po całodniowe bilety autobusowe na tzw. Loop Bus - kosztują one 500 yen od osoby i dzięki nim można cały dzień podróżować po mieście w najróżniejsze miejsca oznakowanymi autobusami. Jest to typowa opcja dla turystów i większość miast ma coś takiego w ofercie. Niejednokrotnie korzystaliśmy z takich passów i muszę powiedzieć, że się sprawdzają. Czekając na przyjazd Naszego autobusu chwilę pokręciliśmy się jeszcze pod stacją JR Kanazawa, gdzie ochom i achom skierowanym ku konstrukcji Torii nie było końca ale i nie tylko np. dzbanek na wodę był genialnym pomysłem.
Po kilku minutach przyjechał autobus i mogliśmy przedostać się do Kanazawa Yasue Gold Leaf Museum. Na miejscu okazało się, że jeszcze mamy chwilę zanim otworzą muzeum więc trochę odbiliśmy od głównej ulicy i poszliśmy się poszwędać. Na nieszczęście portfeli dotarliśmy do sklepu Hakuichi, który specjalizuje się w wyrobach z prawdziwego złota i nie tylko. Szczęka mi opadła na podłogę i naprawdę długo nie mogłam jej pozbierać - puzderka, piłki golfowe, obrazy, ceramika, kremy, kawa, etc. - wszystko pokryte złotem. Inaczej być nie mogło i małe (naprawdę małe) zakupy zostały zrobione. Wybiła godzina otwarcia muzeum więc wróciliśmy do budynku w którym ono się mieści. Nie jest duże, ma zaledwie dwa piętra ale z pełną odpowiedzialnością mogę je polecić jako bardzo dobry punkt do zwiedzania. Między innymi można się dowiedzieć co nie co o samym procesie wytwarzania złotych płatków. Porównać ciężar złota z innymi kruszcami; dowiedzieć się o kilku mistrzach tej techniki; przystanąć chwilę nad cudownie ozdobionymi przedmiotami użytku codziennego z czasów przeszłych jak i obecnych. Niestety i ubolewam nad tym bardzo, w muzeum nie można było robić zdjęć.
Po około 30 minutach tam spędzonych wróciliśmy na przystanek autobusowy, poczekaliśmy chwilę na transport (system pokazywał co chwila gdzie znajduje się autobus i jaki jest czas oczekiwania na niego - bardzo fajny patent). Po około 10 minutach jazdy dotarliśmy do najważniejszej atrakcji dnia a mianowicie do zamku Kanazawa. Może słowo "zamku" to za dużo powiedziane bo praktycznie z samego donjon nic nie zostało ale zachowało się kilka oryginalnych budynków i bram głównych. Wysiedliśmy z autobusu tak aby wejść na jego teren przez bramę Ishikawa-mon (oznaczona jako dobro narodowe, gdyż zachowała się praktycznie w oryginale - ważne książki o zamkach opisują ten styl bramy jako masugata, powyżej znajduje się yagura; datowana jest na 1788 rok).
Małe wprowadzenie historyczne: zamek został założony przez Sakumę Morimasę którego ustanowił Oda Nobunaga w 1580 roku. Długo się jednak nie nacieszył tą pozycją. Co prawda udało mu się w tym czasie wybudować fosy i kiedy już miał się zabierać za budowanie zamku doszło do bitwy pod Shizugatake (datowana na 1583 rok). Zamek (może lepiej jak napiszę tereny) trafił wtedy pod władanie rodu Maeda, który wybudował go do końca. Lata mijały a zamek spłonął w 1602 roku i nigdy go nie odbudowano a wielka szkoda, gdyż jak podają źródła (w tym zapisku i mapy znajdujące się w muzeum prefektury) miał 6 poziomy donjon - to musiała być naprawdę zadziwiająca konstrukcja patrząc na teren na jakim obecnie znajduje się Kanazawa Castle Park.
Od wielu lat trwają prace rekonstrukcyjne najróżniejszych budowli, przede wszystkim magazynów. Nie są one tak postępowe jakbyśmy chcieli ale wznoszenie tego typu budowli w stylu tradycyjnym z wykorzystaniem starych zatrzasków, dźwigni, etc. zajmuje i dużo czasu i pochłania dużo finansów a ludzi, którzy się na tym znają mimo wszystko jest coraz mniej. Jednak patrząc na niektóre odnowione budynki np. długi hol służący najprawdopodobniej jako magazyn Gojukken Nagaya, to śmiem twierdzić, że mimo wszystko warto czekać. O tym, że coś się dzieje na tych terenach widać gołym okiem. To nie tylko wznoszenie budowli, rekonstrukcja zachowanych ale także park, fosy, mury i wiele innych obiektów. Najlepsze jest to, że na teren tego parku wchodzi się za darmo - płaci się jedynie za zwiedzanie budynków co jest bardzo wygodne - wchodzisz tam, gdzie mach ochotę i co Ciebie interesuje. My weszliśmy właśnie do Gojukken - bardzo fajnie się to zwiedza, jest odnowione, nie pachnie historią a mimo wszystko wrażenie na człowieku robi. Na mnie zrobiło aż takie, że jak chciałam wyjrzeć przez okno to centralnie przywaliłam w szybę, której zaklinam się, nie widziałam. Huk na cały hol a ja w kuckach trzymam się za łeb - widok godny politowania, to samo pewnie pomyślała Pani która siedziała na krzesełku i pilnowała zwiedzających :)
Po obejrzeniu przybytków, pochodziliśmy po prawie całym terenie parku, zaglądając tu i ówdzie. Mnóstwo mniejszych i większych ogrodów, miejsc gdzie można na chwilę przysiąść i odpocząć - dla mnie bomba z hukiem :P Bardzo chętnie bym tam wróciła za kilka lat i zobaczyła co się pozmieniało.
Kanazawa słynie jeszcze między innymi z przepięknego ogrodu, który nazywa się Kenrokuen a zlokalizowany jest vis-a-vis zamku. Razem z dwoma innymi ogrodami (Korakuen w Okayamie oraz Kairakuen w Mito) tworzą "Trzy wspaniałe ogrody Japonii" albo coś takiego... W każdym bądź razie oblegany jest codziennie, 365 dni w roku bez przerwy. I powiem szczerze, że mnie to nie dziwi ani trochę. Jakbym napisała "orgazm dla oczu" to obawiam się, że i tak to byłoby mało. Jest cudny, piękny, idealnie idealny - gdziekolwiek człowiek z aparatem się nie zatrzyma i czemukolwiek zdjęcia by nie zrobił to uwieczni dzieło sztuki. Zapełnienie 8Gb kary w aparacie w tym miejscu to nie problem. Obiektem, który jest bardzo często fotografowany przez praktycznie wszystkich (i co ciekawe, to również maskotka miasta) jest latarnia Kotoji. Zapomniałabym, wejście do ogrodu jest płatne i wynosi 300 yen.
Na terenach parku mieści się również wspaniała willa Seisonkaku, która jest otwarta dla zwiedzających. Została wybudowana przez jednego z panów rodu Maeda dla swojej mamy w ostatnich latach okresu Edo. jest dwupoziomowa, pokryta tatami a co ciekawe jak każda taka budowla posiada ogród, z tym że cały dowcip polega na tym, że nad tym ogrodem jest wysuwany dach z pod dachu budynku głównego. W środku jest kilka naście gablot z najróżniejszymi przedmiotami - jakieś zapiski, puzderka, kimona, drzeworyty, przepiękne zdobienia na drzwiach przesuwnych. Co prawda w samym domu zdjęć nie można robić ale o ogrodzie nikt nic nie wspominał :) Zwiedzenie jest dość drogie, bo kosztuje 700 yen ale moim zdaniem warto.
Znowu nie tak daleko znajdował się kolejny punkt programu a mianowicie Muzeum Honda Zohinkan. Niestety pogoda zaczęła się Nam trochą paskudzić i coś na twarz kapać - zakładam się, że to deszcz był. Przyśpieszyliśmy kroku ale jak to przeważnie bywa pośpiech nie jest/był wskazany bo za diabła nie mogliśmy się określić w jakim miejscu się obecnie znajdujemy (a nadal byliśmy w parku). Na całe szczęście Pani ze sklepiku była na tyle uprzejma i ogarnięta, że wskazała Nam drogę. W muzeum (a dotarliśmy do niego w ciągu 15 minut przy niezbyt sprzyjających warunkach pogodowych) znajduje się (szczególnie na drugim piętrze) bardzo dużo najróżniejszej broni, m.in. miecze, zbroje, kaligrafii, uprzęże dla koni, sztandary. Przedmioty te były kolekcjonowane przez rodzinę Honda, który służyła rodowi Maeda. Po wyjściu z muzeum okazało się, że pogoda na chwilę się uspokoiła więc mogliśmy podejść do najbliższego przystanku i poczekać na autobus.
Reszta wycieczki bardzo nalegała (i wcale się nie dziwię) aby odwiedzić świątynię Ninjadera (inaczej Myoryuji). Niestety jak to ja, po przeczytaniu kilku przewodników i folderów turystycznych zauważyłam, że "władze" świątyni wymagają wcześniejszej rezerwacji bo są jakieś grupy zwiedzających czy coś takiego. Reszta wycieczki, że nie ma sensu - tak pójdziemy na spontan. Padać zaczyna już konkretnie ale skoro jedziemy autobusem to jedzmy dalej. Od przystanku do świątyni jest kawałek a my nie dysponowaliśmy wybitnie dobrą mapą i drogę do niej przeszliśmy na czuja. Żadnych oznaczeń po drodze też nie widziałam. Ale się udało. Jesteśmy na miejscu, sporo ludzi się kręci... ale gdzie te bilety. Podeszliśmy do sklepiku, kupiliśmy pocztówki dla niepoznaki a Pani się pyta, czy my chcemy zwiedzać. My na to, że owszem ale nie mamy rezerwacji. Wskazała palcem telefon i powiedziała aby zadzwonić. PO drugiej stronie linii telefonicznej, kobieta łamaną angielszczyzną pyta się jak dotarliśmy na miejsce, odpowiadam, że autobusem; następne pytanie już mnie uspokoiło bo zapytała, czy zaczekamy 20 minut na następną grupę bo są jakieś wolne miejsca i że zwiedzanie będzie Nas kosztować 800 yen od głowy - ależ oczywiście prze pani :) Ktoś może słusznie zapytać ale co jest takiego wyjątkowego w tej świątyni? I to jest bardzo dobre pytanie, które wymaga wyjaśnienia co już usłużnie czynię. Z zewnątrz to i może zwykłą świątynie dwukondygnacyjną przypomina ale w środku to już zupełnie inna bajka. Krótkie wprowadzenie: obecnie świątynia należy do Nichiren sekcji religijnej. Została wzniesiona przez Toshitsune Maedę jako główna świątynia rodu w której jej członkowie mogliby składać dary i się modlić. Tyle historii ale jak już wspomniałam w środku jest zupełnie inna bajka. Sam budynek ma 4 kondygnacje a nie 2, mnóstwo pułapek i wszystkie działają do dzisiaj. Potajemne przejścia, wyjścia ewakuacyjne w przypadku napaści (podobno było jedno, które bezpośrednio prowadziło do zamku), zapadnie, studnie, podwójne ściany, schowki na broń, podwieszane sufity - bajka! Jako, że świątynia działała normalnie jak załapaliśmy się do grupy to podczas zwiedzania obowiązywała całkowity zakaz porozumiewania się. Nasza grupa składała się tylko i wyłącznie z Japończyków a przewodnik tylko mówił po japońsku. Na szczęście dali Nam teczki, w których po angielsku wszystkie pułapki były opisane (do zwrotu rzecz jasna na końcu zwiedzania). Grupa licząc gdzieś tak na oko ze 30 osób, została podzielona na 3 mniejsze grupy - jako, że świątynia nie jest duża inaczej ludzie by na siebie powchodzili. Widać, że przewodnicy byli nieźle zgrani bo chyba ani razu na siebie nie wpadliśmy. Zwiedzanie zajęło może z 20 minut nie więcej. Niestety zdjęć robił nie można było ale zakupiliśmy pocztówki, więc jest co powspominać od czasu do czasu.
Po wyjściu ze świątyni padało już dość konkretnie. Na przystanku autobusowym i tablicy informacyjnej zobaczyliśmy, że następny autobus przyjedzie za 20 minut - pora korków w mieście się zaczęła. Stwierdziliśmy, że skoro są dachy i nie pada Nam na głowę to spokojnym tempem możemy nawet piechotą przejść kawałek co by się zapoznać z lokalnymi sklepami. Sklepy raczej Nas nie zachęciły ale kawa jak najbardziej.
Po chwili odpoczynku, poszliśmy na przystanek - autobus przyjechał i podjechaliśmy na stacje JR co by załatwić bilety na jutrzejszy dzień (mając nadzieję, że nie będzie takich problemów co ostatnio). Nie wiem czemu ale chyba duża ilość ludzi pomyślała tak samo bo pierwszy raz jak byłam w Japonii zauważyłam ciekawostkę - dwie kolejki: jednak dla ludzi, którym się mocno śpieszy i mają pociąg już, teraz, dzisiaj a druga dla ludzi, którzy mogą poczekać. W kolejce staliśmy z jakieś 40 minut bo pierwszeństwo w obsłudze mieli ludki z pierwszej. Przyznam się, że trochę mnie to wymęczyło więc po odebraniu biletów poszliśmy na chwilę do hotelu, wypakować się i napić czegoś ciepłego (ciągle padało). Po wieczór jednak zachciało się jedzonka a obok był jeszcze niezbadany dom towarowy Forus. Połaziliśmy bez przekonania po sklepach (no może z wyjątkiem Lush'a) i poszliśmy poszukać czegoś do jedzenia. Oto co wybraliśmy na wieczór:
Wracając z kolacji, weszliśmy jeszcze do sklepu całodobowego w celu zakupienia niezdrowego jedzenia. Zachciało mi się strasznie %, więc skusiłam się na puszeczkę od Suntory... nie prawda, piłam to praktycznie codziennie a tak mniej więcej wyglądałam po całym dniu łażenia, kiedy nóg już dawno nie miałam, walczyłam z odciskami i naprawdę o 23 lądowałam w łóżku z osłem... Jakkolwiek by to nie zabrzmiało ;)
Zdjęcia z dnia do obejrzenia tutaj.
Twarz na ostatniej fotce jeszcze bardziej zmęczona życiem niż Kłapouch :) Zdjęcia ogrodu po prostu cudowne, co do tego brak jakichkolwiek wątpliwości. Bardzo interesująco wygląda zamek z tym placem budowy obok, takie rekonstrukcje tworzone przy użyciu ówczesnych technologii bardzo by się przydały i u nas.
OdpowiedzUsuń