Przed przyjazdem do Japonii, druga połowa wycieczki powiadomiła swoich wszystkich znajomych o zamiarze ich odwiedzenia podczas pobytu. Na całe szczęście nie mieszkają oni znów tak daleko od zaplanowanej trasy "zwiedzania" tego kraju. Część z grona znajomych mieszka bowiem w mieście Kamakura, które oddalone jest od Tokyo jakąś godzinę jazdy pociągiem podmiejskim. Nie przypominam sobie aby podczas wyjazdu do Japonii kiedykolwiek miała miejsce sytuacja, żebym nie była w tym mieście. Prawie wszystko co było możliwe do zwiedzenia pewnie zostało już zwiedzone. Czasami łapię się na tym, że idąc jakąś uliczką mówię do siebie "O! Tego sklepu/budynku tutaj nie było". Dziwne ale zarazem fajne uczucie.
Według mnie Kamakura jest znana z kilku rzeczy, przede wszystkim ogromnego posągu Buddy Amidy wykonanego z brązu (no trudno go nie zauważyć; można go zwiedzać od środka ale nie polecam tego uskuteczniać, szczególnie w ciepłe dni), bardzo dużej ilości świątyń, dostępu do Oceanu Spokojnego, masy imprez i jeszcze większej ilości turystów.
Ale do rzeczy. Umówiliśmy się ze znajomymi, że wpadniemy do pracowni w okolicach 10-11 rano, bo później mieli jakąś arcyważną wycieczkę z magistratu. Nie chce za bardzo wracać do tego zdarzenia, bo po raz kolejny w mojej głowie świta myśl, że o ile japończycy młodszego pokolenia i również starszej daty, którzy jednak trochę podróżowali po świecie są świetni (normalni ludzi i można z nimi porozmawiać na każdy temat), to o tyle ci, którzy zostali wychowani w duchu konfucjanizmu mają problemy egzystencjalne i traktują turystów/obcokrajowców jak istne zło. Ktoś powie co kraj to obyczaj i będzie w tym trochę racji. Jednak powstała sytuacja mocno wytrąciła mnie z równowagi. Pisać za bardzo o tym nie chce, bo to nie była w żadnym stopniu wina znajomych. Zaznaczam tylko, że nie wszędzie i nie zawsze obcokrajowcy są mile widziani. O i na tym poprzestańmy.
Po niecałej godzinie, z resztą wycieczki postanowiliśmy wpaść na małe co nie co a miejsc do zjedzenia czegoś pysznego w tym mieście nie brakuje. Mamy kilka ulubionych kawiarni, więc usiedliśmy na chwilę co by się wzmocnić i ruszyć dalej.
Jako, że dawno nie zaglądaliśmy do kaplicy Hachimana (a po drodze coś Nas tknęło, że chyba wylądowaliśmy w Kamakurze w okresie święta 3-5-7) to ruszyliśmy w jej kierunku. I to był bardzo dobry wybór. Mnóstwo dzieci poubieranych w kimona, które wyglądały jak żywe lalki - bajka! Aż chciało się pod nieuwagę dorosłych schować jakieś dziecko do torby. Ten czas obfituje również w zmorzoną ilość udzielanych ślubów i co ciekawe, na 5 widzianych aż 2 były mieszane, czyli drugą połówkę stanowił obcokrajowiec - co jeszcze ciekawsze to byli mężczyźni. Przy kaplicy znajdowało się święte drzewo, niestety (jak się później dowiedzieliśmy) zostało mocno nadwerężone przez huragan i musieli je ściąć. Zostawili tylko kawałek pnia.
Pospacerowaliśmy jeszcze trochę i o 14 wsiedliśmy w pociąg wracający do Shinjuku. Mieliśmy trochę zakupów i poza tym chcieliśmy jeszcze pojechać w jedno miejsce w Tokyo a mianowicie na Ueno, gdzie znajduje się pewna ciekawa ulica handlowa - Ameyoko. Podobno kiedyś była to szara strefa i mam wrażenie, że nie wiele się zmieniło. Można tutaj kupić praktycznie wszystko za połowę ceny. Jest tam targ rybno-warzywny, ciuchy, knajpy, żywe zwierzęta, wszystko co można kupić na pieniądze. Bardzo podoba mi się położenie Ameyoko, ponieważ znajduje się pod torami kolejowymi, co chwila słychać jak przejeżdżają jakieś pociągi. Ueno zwiedzaliśmy bardziej dokładnie dwa albo trzy lata temu i lubimy tutaj wpadać. Co prawda był już wieczór ale nie umniejsza to uroku tego miejsca. Po przejściu ulicy handlowej (która, na moje bolące nogi ma około 1 km długości +/-) poszliśmy kawałek dalej w stronę stacji Okachimachi, gdzie przed moimi oczami co raz wyrastały domy towarowe. Największe wrażenie zrobił na mnie kilkupiętrowy salon urody Shiseido - no gdybym miała więcej pieniędzy i korzystała z tego typu przybytków dla kobiet :) Zatrzymaliśmy się jeszcze w Cafe Veloce aby uzupełnić niedobór kofeiny i przedostaliśmy się metrem z powrotem na Shinjuku. Jeszcze tylko złapanie czegoś do jedzenia i można było pooglądać zakupy a trochę ich się zrobiło. Bynajmniej ja byłam w pełni usatysfakcjonowana z nowego portfela, gdyż poprzedni "akurat" nie nadawał się już do noszenia :D
Reszta zdjęć na profilu Flickr.