sobota, 7 kwietnia 2012

After Japan trip 2011 - day 1. Tokyo.

Wstępna dygresja pączkująca. Z racji tego, że katolicy mają jakieś święta (chyba Wielkanoc, bo po normalnej cenie jajek nie można kupić) to zyskałam kilka dni wolnego. Wizja sprzątnięcia pokoju mnie przeraża zbyt bardzo dlatego też pomyślałam, że może warto zamieścić jakieś krótkie sprawozdanie z zeszłorocznego wyjazdu do Japonii. I teraz niech nikt mi nie wypomni, że miałam to zrobić wcześniej gdyż doskonale o tym pamiętam :)

Od czego by tu zacząć. Może od tego, że wstałam o 4 w nocy aby zdążyć na samolot o 7 do Paryża. Zdążyłam i nawet udało mi się jeszcze wszamać pyszną sałatkę z kurczaka w knajpie na warszawskim lotnisku. Leciałam do Paryża KLM z jakieś 2 godziny. Krótka 1,5 godzinna przerwa na lotnisku (nie znoszę tego lotniska i obsługi) i 12 godzinny lot AirFrance do Narity. Niestety na pokładzie okazało się, że nie ma dla mnie jedzenia. Poważnie. Przy rezerwacji biletu zaznaczyłam sobie, że chciałabym dostać posiłek wegetariański. Zapomnieli go zapakować. Obsługa powiedziała, że postarają się coś temu zaradzić a facet z uśmiechem na twarzy (i w pełni zadowolony) dodał, że zdobyli dla mnie sałatkę z biznes  klasy w porcelanowej miseczce. Zapytałam się, czy w takim razie mam zjeść tą porcelanę ale konkretnej odpowiedzi nie uzyskałam. Dali mi jeszcze kurczaka z warzywami ale się uparłam i wchłonęłam same zielone. Dla wyjaśnienia - nie jestem wegetarianką ale wyszłam z założenia, że skoro zaznaczyłam "bez mięsa" a przewoźnik daje taką możliwość - to "pierdziu" mięsa nie tknę. Ale po 6 godzinach lotu żołądek zaczął się domagać szamania. Całe szczęście w porze nocnej otworzyli bufet z kanapkami, słodyczami, zupkami na gorąco, etc. Przeżyłam :)

Japan trip 2011. Day 1. Tokyo.

Japan trip 2011. Day 1. Tokyo.

Japan trip 2011. Day 1. Tokyo.

Japan trip 2011. Day 1. Tokyo.

Na Narcie wylądowałam około godziny 7 rano. Tym razem bez kłopotów. W poprzednim roku przeżyłam takie turbulencje, że myślałam iż piloci nie posadzą samolotu (a może to było 2 lata temu). Ale się udało. Odprawa jak zawsze przebiegła bardzo szybko (wcześniej wypisałam sobie dokumenty wjazdowe, w sumie zawsze tak robię bo to zaoszczędza czas a poza tym lubię patrzeć jak inni współpasażerowie są cofani z powodu ich braku) i gdzieś koło 8:30 byłam już na "wolności". Pierwszy papieros, pierwsza kawa z automatu - wspaniałe uczucie, które utwierdza mnie w przekonaniu, że jestem już w Japan :) Kupiłam bilety na pociąg do Shinjuku i w przeciągu godziny się tam przedostałam. Generalnie do tej pory zawsze zatrzymywałam się w Keio Plaza Hotel ale tym razem coś podkusiło i spróbowałam nowego miejsca. Shinjuku Washington Hotel jest oddalony trochę dalej od stacji ale był znacznie tańszy niż Keio. I oświadczam uroczyście - to był pierwszy i zarazem ostatni raz jak moja noga tam się znalazła. Ujmę to tak - nie wiedziałam, że w kapsule hotelowej można upchać 2 łóżka (słowa mojego taty). Pokój miał z 14 m2, łóżka, coś co miało być biurkiem, kubek jako czajnik i tyci tyci łazienkę (nie normalnej wielkości japońską łazienkę hotelową ale połowę tego).

Japan trip 2011. Day 1. Tokyo.

Japan trip 2011. Day 1. Tokyo.

Japan trip 2011. Day 1. Tokyo.

Bagaże w przechowalni a ja w miasto. Lawson (czyli sklep całodobowy) i pierwsze onigiri oraz napój gazowany Suntory - nie pamiętam ale chyba jakiś wieloowocowy. Pierwszym punktem programu było odwiedzenie Japońskiego Muzeum Miecza (nazwę podaje w dużym skrócie bo generalnie chodzi o mi NBTHK). Jako, że hotel i muzeum są w bliskiej odległości od siebie a ja dodatkowo miałam dokładną mapę, to odcinek dało się przejść na piechotę. Przy okazji odnajdując 2 antykwariaty z mieczami. Muzeum jest fajne, ma mały sklepik gdzie można kupić fachową literaturę nihonto i generalnie poślinić się do witryn w których prezentowane są naprawdę fajne zbiory (niestety nie można robić zdjęć). Osobiście na mnie największe wrażenie zrobiła kera przez budynkiem - trochę ciężka a i żadnego kawałka odłupać się nie dało.

Japan trip 2011. Day 1. Tokyo.

Japan trip 2011. Day 1. Tokyo.

Godzina zakwaterowania wybiła, więc powrót do hotelu. Padłam na 3 godziny na wyrko (wyrko - dobre, to raczej przypominało łóżeczko dla dzieci). Ocknęłam się gdzieś koło 19 a żołądek zaczął się domagać japońskiego jedzenia. Jednak w porozumieniu z resztą "wycieczki" doszliśmy do wniosku, że warto wpaść do budynku Metropolitanu na taras widokowy a potem w okolice stacji JR Shinjuku, gdzie można tanio i smacznie wszamać kolację. Ten taras jest naprawdę fajny i daje możliwość zobaczenia Tokyo za darmo. Poza tym jest to dobry punkt zbiórkowy i otwarty jest do późna, chyba nawet do 21. Pobyliśmy tam chwilę i ruszyło się w okolice stacji, gdzie było SUSHI :) Pierwszy raz piłam napój, coś jak woda sodowa cytrynowa - nazywało się to Kirin Lemon i niestety nigdzie później w czasie wyjazdu nie mogłam tego znaleźć - szkoda, bo było naprawdę dobre. Po jedzonku jeszcze wpadłam do Yodobashi Camera (sklep z elektroniką wszelką i nie tylko) i Lawsona po nocne jedzenie. Wiadomo, człowiek trochę był zmęczony i generalnie akumulatory trzeba było naładować, gdyż następnego dnia dalsza część zwiedzania.

Japan trip 2011. Day 1. Tokyo.

Japan trip 2011. Day 1. Tokyo.

Japan trip 2011. Day 1. Tokyo.

Japan trip 2011. Day 1. Tokyo.

Japan trip 2011. Day 1. Tokyo.

Japan trip 2011. Day 1. Tokyo.

Japan trip 2011. Day 1. Tokyo.

Reszta zdjęć z pierwszego dnia znajduje się na moim profilu na flickr.

2 komentarze:

  1. Super, warto było czekać, proszę o więcej

    OdpowiedzUsuń
  2. Się robi. Tylko po tych świątecznych obżarstwach mam lenia :P

    OdpowiedzUsuń