Czy ja kiedyś nie wspominałam, że praktycznie każdy powrót z Japonii wiąże się dla mnie z ogromnymi problemami związanymi z kwestią przestawienia się na tzw. polskość?
Po pierwsze - zmiana czasu. Przypomina mi się piosenka "budzikom śmierć"... Nie dość, że podróż do kraju ojczystego jest dłuższa, to jeszcze ta nieszczęsna zmiana czasu. Co prawda, przez te kilka dni starałam się iść spać około 22-23, to rano lub jak kto woli o świcie wstawałam przez budzikiem i koniec ze spania.
Po drugie - 11 listopada. Całe szczęście, że w Warszawie wylądowałam bezpiecznie w okolicach godziny 19-20 i cały ten "syf" mnie ominął. Ale jak jeszcze udało mi się odpalić TV (i teraz dochodzę do wniosku, że to był duży błąd) to mam wrażenie, że w Naszym kraju to jednak normalnie i spokojnie być nie może. No i ciśnienie mi od razu skacze ale to dobrze, bo w sumie mam (jak to mówi K.) "ciśnienie żaby" :)
Po trzecie - transport, komunikacja miejsca i czystość na ulicach. Japonia to naprawdę zadziwiający kraj. Metro, autobusy na czas - no może nie zawsze z miejscami siedzącymi :) Ale czysto w miarę jest, dokładne informacje też się znajdą, etc. Dzisiaj miałam przyjemność udać się do Urzędu Celnego, bo mi figurkę zatrzymali i szlag mnie jasny i ciemny trafia. Nasz wiadukt na Głębockiej, remontowany od czasów dinozaurów teoretycznie przejezdny a wygląda jak z okresu II Wojny Światowej - kto to do "cholery" dopuścił do ruchu? Syf, malaria i dziwię się, że jeszcze żadnego (chyba) wypadku nie było.
Po któreś tam z kolei - będąc już prawie tydzień w Polsce nie mogę się ogarnąć, bo nic załatwić porządnie się nie da - zmiany, zmiany, zmiany. W pracy jest naprawdę dobrze i nawet plan który sobie założyłam, wyprzedziłam w realizacji. W domu, pranie już zrobione, walizki tylko jeszcze czekają na zniesienie, paczki z Japonii wszystkie poprzychodziły a było ich aż 5 (sumarycznie 51 kg - królem pakowania jestem ja! + dokupiona torba NF 88l). Teraz muszę to wszystko porozprowadzać po kątach i chyba będzie na tyle dobrze, że spać na balkonie nie będę musiała (a zimno jak jasny gwint, w Japan miała 20 stopni ciepła). O uczelni chwilowo nie chcę nawet myśleć, bo mnie to po prostu przeraża - nie byłam co prawda tylko na jednym zjeździe ale wyobrażam już sobie tą ilość materiału do przerobienia, nadgonienia i zrozumienia.
Co do blogu - jeszcze zostało mi kilka wpisów z poprzedniego wyjazdu i będę zabierała się za relację z tegorocznego tripu. Zdjęć do pokazania jest trochę a i nawet filmiki się znajdą :)
No to tyle na chwilę obecną, idę strzelić sobie porządna kawę bo głową już szoruje po klawiaturze XD
P.S. Prawdopodobnie zapomniałam napisać o czymś bardzo ważnym, więc jak mi się przypomni to zrobię aktualizację wpisu :/