Po wyczerpującym dniu, pojechaliśmy do nowo otwartej na osiedlu Derby restauracji sushi. Czasem tak mamy, że lubimy sobie zjeść coś dobrego w knajpie niż robić samemu. Restauracja ta okazała się wielką pomyłką! Dlaczego? Już zupełnie abstrahując od tego, że była mała powierzchniowo (jakieś 25 m2), nie można było palić w środku (nie przypominam sobie ani jednej knajpy w Japan w której nie mogłam zapalić a trochę ich zaliczyłam) - obsługa była gorzej niż kiepska. Wpadliśmy tam ok 14:10, usiedliśmy, dostaliśmy ładnie wydane karty dań (Nie mają mojego tamago!!) a o 14.15 przyjęto od Nas zamówienie. Czekamy... Czekamy dalej... Spoglądam na shoku a on coś tam dłubie za barem, myślę, że robi - czyli dobrze jest. Czekamy dalej... Picie już dawno wypite a w brzuchu burczy (nic nie jadłam od rana). O 15:20 tata dostał swoje zamówienie. Wyglądało to jak psu z gardła wyjęte, łosoś poszarpany na nigiri, maki z pieczonym jakby je walcem przejechano, futo pocięte w jakieś abstrakcyjne kształty, ryż twardy niedogotowany... I się mnie pyta, czy może zjem z nim porcję. Uparta powiedziałam, że czekam na swoją... Czekam więc przeczuwając co będzie... Nieogarnięty kelner zwiał na zaplecze i się w ogóle nie interesuje. O 15:30 tata pyta się o mój set... Kelner, że on wszystko z zamówienia już podał! Wiedziałam... zapomniał o mnie! Tata na to, że przyjmował ode mnie zamówienie na początku. Gość zrobił zakłopotana minę i że on zarar złoży shoku zamówienie. Wstałam, powiedziałam, żeby się już tak na siłę nie trudził. Rachunek proszę.
Wróciłam więc do domu, wstawiłam wodę w czajniku i zjadłam... gorący kubek Knorr.
Jeżeli ktokolwiek czyta tego posta i kiedykolwiek będzie przypadkiem na warszawskich Derbach i wpadnie mu do głowy pomysł aby iść do Suchi Baru, który się tam znajduje... ODRADZAM! Szczerze nie polecam!
Jutro po pracy jadę do Nippon-kanu, tam bynajmniej nie olewają ludzi i mają pyszne jedzonko, dobrą obsługę i szefa, który potrafi przypilnować swoich shoku.