Od wczoraj Iryda dziwnie się zachowywała, myślałam, że może jest zmęczona albo najedzona i nie może się ruszać. Jej brzuszek zrobił się taki duży i twardy. Nie miała na nic siły. Sądziłam, że jej przejdzie jak się wyśpi i odpocznie. Jednak dziś rano było jeszcze gorzej. Zaczęła przeraźliwie pomiaukiwać, oczka miała mętne... Pojechaliśmy razem z tatą do zaprzyjaźnionego weterynarza, który od paru miesięcy ją leczy. Otuliłam ją w niebieski kocyk i wzięłam na ręce. Była jak zabawka, bezradna i bezsilna. Na miejscu lekarz już na nas czekał. Pogłaskał ją po brzuszku, próbował sprawdzić temperaturę, ale nie mógł. Nie dało się jej zmierzyć, w brzuszku było pełno płynów. Przeczuwałam co powie, ale nie chciałam tego, myślałam - "tylko nie to, nie mów mi tego, błagam, wszystko inne tylko nie to". Ale nie dał mi szansy. Powiedział, gdyby nawet przeprowadzić operację to ona już narkozy mogłaby nie przeżyć.
I zasnęła... moje kocie. Tyle co pamiętam to tylko to, że żegnając się z nią już na zawsze przepraszałam, przepraszałam ją za wszystko. Ale to i tak nic nie da. Zwierzęta nie są niczemu winne, one nie powinny chorować, nie znają zła, nie kłamią... są idealne.
Na koniec, zapytałam się czy ją to bolało. Usłyszałam że nie, po podaniu narkozy jej małe serduszko się zatrzymało. Nic nie poczuła.
Po zabiegu oddano mi ją. Owiniętą w niebieski kocyk, była taka drobna...
Razem z tatą pojechaliśmy na działkę, nie wiem jak szybko się tam znaleźliśmy, nie pamiętam drogi. Gdy wysiadałam z samochodu paliła mnie cała twarz. Nie sądziłam, że łzy potrafią tak boleć. Poszliśmy do lasu, na pagórek pokryty zielonym mchem. Koło brzozy tato wykopał dołek. W nim położył małe stworzenie w niebieskim kocyku. Co ja jej mogłam dać? Łzy które nie przestawały płynąć i 2 kotki. Tata powiedział mi żebym poszła do domu. Zrobiłam to, mimo, że nie chciałam. Chciałam tam zostać razem z nią choćby chwilę dłużej, bo ona teraz jest tam sama. Zupełnie samiutka...
Po powrocie z działki, tata poprosił bym sprzątneła jej rzeczy z pokoju. Nie mogłam się ruszyć. Wyobrażałam sobie, że za chwilę wypadkie z pokoju w moją stronę i zacznie się domagać jedzenia, zacznie machać ogonkiem i łasić do nogi. Ale nic takiego się nie stało... Zbierając jej rzeczy ciągle płakałam, i nadal płacze pisząc ten tekst. Nie mogę przestać... Patrze na pusty pokojój i zastanawiam się, przypominam wszystkie sytuacje z nią. Jak pierwszy raz tata przyniósł ją do domu w zimę schowaną pod jego kórtkę, jak mama weszła na nią niechcący nogą a ona ją ugryzła w łydkę. Jak leżała przy mnie, gdy byłam chora. Jak schowała się do piekarnika i nie mogła wyjść... jest tyle wspomnień, tylko z nią. Ale jej nie ma już i to mnie boli, boli, boli...
Miała 14 lat, 12 lat była ze mną - połowę mojego życia. Była bardziej niż przyjaciel i czasem ktoś bardziej bliski niż rodzina. Nigdy nie kłamała, no chyba, że chciała więcej jedzenia. Nigdy się nie skarzyła, zawsze było jej pełno. A teraz...
Został mi pusty pokój, jej szczotka, miski, książeczka zdrowia, smyczka i zapas smakołyków w lodówce... a jej już nie ma. Ile bym dała żeby ją przytulić!
Moja Iryda, moje słonko...