Zmiana czasu to naprawdę przekleństwo. Od dwóch dni próbuję się przestawić z czasu japońskiego na polski ale idzie mi to jak "krew z nosa". Różnica pomiędzy Polską a Japonią wynosi obecnie 8 godzin. Jako, że wylądowałam w stolicy o 21 w piątek (czyli 17.11) a dzisiaj już mamy (patrzę w kalendarz) 20.11 to mam mały zasadniczy problem. Budzę się o 5 rano i już nie mam mowy o spaniu. Masakra! Jest jednak jeden plus - już nie kładę się spać o 2-3 w nocy ale o 22 :) Jestem zmęczona to fakt niezaprzeczalny ale siedzę sobie w domu, próbując się ogarnąć z bagażem i 6 paczkami, które zostały wysłane do kraju, praniem i innymi pobocznymi problemami w tym z pocztą, której uzbierało się od groma pod moją nieobecność. No ale czego chcieć, w końcu w Japonii byłam ponad 3 tygodnie. Dziennie pokonywałam jakieś 10 km na piechotę, do tego pociągi i metro i człowiek się wypalał "energetycznie". Zdjęć mam od groma, wspomnień i historii, także będzie co opowiadać :)
Jednak dajcie mi chwilę a relacje na blogu się pojawią wraz z fotami. Muszę się ogarnąć, bo jak mówi czasem mój tata "Niedobry jest i czasem złości powrót do rzeczywistości".