wtorek, 28 września 2010

Japonia 2010 - dzień 10, 11 i 12


Przez kilka dni nic nie pisałam, wiem ale niestety - ludzki organizm ma swoją wytrzymałość. Norma mojego dawno została przekroczona :)

Ale wracając do sprawozdań z pobytu w Japan. Kolejny dzień w Kyoto poświęciłam na targ staroci. Dowiedziałam się o nim całkiem przypadkowo a że trwał tylko jeden dzień, to nie było przebacz. W informacji powiedziano, iż będzie tam około 100 straganów. Trochę się pomylili, bo oprócz stoisk z jedzonkiem, całość oceniam na jakieś 400! Było bardzo dużo ludzi i czasem nie dało się dojść i dokładnie obejrzeć co takiego mają u siebie sprzedawcy. Kilka pozycji naprawdę wartych uwagi ale koszta trochę za wysokie. Po 4 godzinach tam spędzonych i zaliczeniu yakisoba, wróciłam na chwilę do hotelu. Wiadomo - trzeba zapalić i podładować akumulatory. Potem szybko do sklepu z mieczami. Nie wiem kiedy zrobiło się ciemno, więc w te pędy na Karasumę do Daimaru po jedzonko i uzupełniacze do paczek.

W ostatnim dniu w mieście gejsz, odwiedziłam (już standardowo) świątynię wody. Byłam lekko zaskoczona, bo wszędzie rusztowania czyli szykują się do jakiejś większej renowacji. Na dole stoku, poniżej cmentarza wybudowali drogę - na świętej górze... drogę! Podziwiam ich :) Dalej przerwa na papieroska, przy najpyszniejszych lodach - czyli lód polany sokiem owocowym. Słoneczko przygrzewało nawet za bardzo ale dało się wytrzymać. Po obejrzeniu pagody, mały spacerek na Gion. Byłam tam kilka razy ale nigdy jakoś dokładnie nie udało mi się połazić po tej części Kyoto. Tak, tym razem również mi się nie udało ale już nie z mojego powodu. Po prostu była jakaś (tak sądzę) ważna impreza dla tylko ważnych ludzi, gdyż połowa Gion była zamknięta. Tego się nie spodziewałam. Szybka korekta planów i poszłam na okonomiyaka do najlepszej knajpy w tej dzielnicy. Bardzo lubię okonomiyaki i nawet od czasu do czasu z rodzinką przyrządzamy sobie to szamanko w domu. Każdy region Japonii ma własną wersję tego dania, mi najbardziej pasuje ta z wyspy Miyajima ale, że do Hiroshimy daleko więc Kyoto też jest dobre :) Po jedzonku był mały, późny spacerek nad rzeką, kawa w knajpie i szybko do hotelu załadować paczki do końca i wreszcie je wysłać. Wyszły dwie, choć plan opiewał na tylko jedną. Wieczorem poszłam jeszcze załatwić miejscówki na Shinkansen do Shin-Yamaguchi i wreszcie spać.

Następnego dnia, po obfitym śniadanku w Granvi i załadowaniu plecaka na plecy oczekiwanie na stacji Shinek na pociąg. Podróż była dosyć długa ale sumarycznie udało się dotrzeć do celu. Niestety w Shin-Yamaguchi lało okrutnie. Plan na resztę dnia prezentował się w następujący sposób: znaleźć 7/11 albo Lawsona, kupić zapas jedzenia i nie wychodzić z pokoju hotelowego nawet na krok. Plan został zrealizowany w 100%. Na następny dzień zapowiadali słoneczko.

sobota, 25 września 2010

Japonia 2010 - dzień 8 i 9


Po przyjeździe do Kioto należało zrobić mały rekonesans, co w tym mieście się zmieniło. Dworzec w Kyoto stoi tak jak stał i nadal przyciąga uwagę swoją architekturą. Porta i Cube ciągle się zmienia, dochodzą nowe kawiarnie i sklepy. Trudno mi powiedzieć, czy widziałam je poprzednio czy też nie. Wieczorem po przyjeździe pojechałam na Karasuma dori, czyli na największą dzielnicę handlową w mieście. Można tam kupić praktycznie wszystko czego dusza zapragnie. Przeszłam sobie po sklepach z figurkami, niestety nie znalazłam w nich pozycji, których szukałam. No może poza figurką Asuki od Aizu ale chcieli za nią 16,000 yen - wiem, to i tak taniej niż bym ją chciała sprowadzić do kraju. Jeszcze się zastanawiam. Sklep z papierosami ma właśnie urlop, więc pewnie nie uda mi się nabyć Black Stone. Tej ulicy handlowej nie da się przejść spokojnie w ciągu 2 godzin. Trzeba na po poświęcić minimum dwa razy tyle. Zmęczenie po podróży dawało się we znaki, więc wróciłam do hotelu, jeszcze zahaczając o pocztę. Koniecznie musiałam kupić pudełka, bo trochę się nazbierało tego wszystkiego. Nadszedł czas pakowania i okazało się, że wyszły dwa pudełka. Po wysłaniu tego wszystkiego, zrobiłam sobie wieczorny spacerek. Kyoto ma w sobie coś magicznego. To moje ulubione miasto w całej Japonii. Przyjemny wiaterek, chłodek, pięknie podświetlone ulice - czysta magia. Przespałam całą noc jak zabita :)

Następnego dnia po śniadanku wybrałam się liniami Kintetsu do dzielnicy Muromachi, która słynie z wytwórni sake. Niestety w hotelu dali trochę błędne informacje, co do firm, które można odwiedzać ale udało się dotrzeć (jakimś cudem, po 2 godzinach "spaceru") wreszcie do tej właściwej, czyli Gekkeikan. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, gdyż po pewnych perypetiach natrafiła się możliwość zwiedzenia bardzo starego, bo prawie 400 letniego domu gościnnego, przeznaczonego dla gości jednej z wytwórni sake. Dodam tylko, że związanej z jednym z generałów Nobunaga. Sumarycznie zakupionych zostało kilka butelek sake, win i niezliczona ilość czarek i ceramiki. Kolejna paczka do kraju będzie szykowana :) Po pół dnia, które tam spędziłam, z tym całym przybytkiem nadszedł czas powrotu do hotelu. Chwila odpoczynku i ponownie w miasto na Karasumę. Tym razem na celownik został wzięty sklep z papierem washi, księgarnie, sklepu za 100 yen i sklepy z nożami. Jestem przerażona ile oni tutaj tego mają. Musiałam napić się kawy ^^ Czas ciągle pędził wieć szybko do Daimaru bo własnie zaczęły się wyprzedaże - nie powiem ile kupiłam, bo wyjdę na zakupoholiczkę. No nic, kończę ten dzień :)

piątek, 24 września 2010

Japonia 2010 - dzień 6 i 7


Iseshi jest piękne, niby lekko senne miasto ale jak przychodzi do festynów to nie wiadomo skąd pojawia się tłum turystów. Podroż z Nagoya do Ise pociągiem MIE zajęła mi z 2 godzinki. Hotel, w którym się zatrzymałam należał go drupy Green Hotels i był bardzo fajny. Oczywiście agent z JTB ponownie zrobił błąd i chcieli dać pokój dla nie palących. Jednak nie było problemu z jego zamianą i tym sposobem, "zamieszkałam" w jednym z największych rooms. Temperatura wysoka, bo aż 37 stopni ale świadomość, że wszędzie są automaty z zimnym piciem dodawała pewności, że nie padnę na ulicy. Są tacy, którzy kochają słońce, ja się do nich nie zaliczam. Po zakwaterowaniu ruszyłam linią JR do Futami, gdzie znajdują się zaślubione skały symbolizujące bogów Izanami i Izanagi. Ostatnim razem, prawie nie nie wiedziałam bo było ciemno (z tego co pamiętam, dwa lata temu przyjechałam tam około godziny 20). Tym razem wszystko zobaczyłam, żaby pogłaskałam i ruszyłam dalej doFutami Sea Paradise. Niestety, pokazy z foczkami odbywają się tylko do 16, spóźniłam się 10 minut =.= Ale za to, zrobiłam małe zakupy w centrum, które się tam znajduje i zjadłam przepyszny udon z którego Ise słynie. Coś wspaniałego. Również nie wyrobiłam się do Ise Azuchi Momoyama - jak pech to pech. Ale nie spoczęłam na laurach, wróciłam tym samym pociągiem linii JR na stację, zrobiłam zakupy z sklepie w stylu picie. A po odpoczynku poszłam na shabu-shabu. Jedna z hotelowych restauracji właśnie z niego słynie. Jak smakowało? Niebo!!!

Z kolejnym dniem wiązałam duże nadzieje, gdyż w Ise rozpoczęło się święto Kaguraden w dwóch najważniejszych świątyniach. Jedna to Geku a druga Naiku. Ta pierwsza jest trochę remontowana i nieco uboższa od Naiku, ale i tam warta odwiedzenia, gdyż znajduje się w niej święta relikwia - kryształ... raza a może miecz :) Pochodziłam trochę, z tego co mi powiedziano impreza miała się w niej rozpocząć o 8:30. Byłam punktualnie ale nikogo nie było. Dobrze, że w jej pobliżu jest biuro informacji turystycznej. Okazało się, że owszem impreza jest ale dla osób, które zapłacą 5,000 yen. Nie będę opisywać co sobie pomyślałam. Dobrze, że przesympatyczna Pani powiedziała, że owszem w drugiej świątyni też jest spłata ale o 11 będzie ogólna na jednym z placów Naiku. No to w te pędy jadę autobusem nr. 51 (można też 55) do tego miejsca. Naiku jest jedną z najładniejszych świątyń jakie dotąd widziałam. Piękny las cedrowy, trawniki, mchy, rzeka - cudo. Niestety, główny budynek od kilku lat znajduje się w remoncie i podobno planują go oddać za dwa lata. Słoneczko dopiekało ale udało mi się nagrać kawałek tego przedstawienia. Wspomniałam, że słoneczko zaczęło dopiekać jeszcze bardziej? Ukrop z nieba, gdzie jest ta palarnia, spokojnie przy wyjściu/wejściu do świątynki - stoi gustowny budyneczek. Na zegarku zrobiła się 12 a może już była 13 - nie pamiętam. W pobliży znajduje się bardzo ciekawa aleja z wyrobami regionalnymi, pamiątkami, jedzeniem i innymi różnościami. Nazywa to się Ohaarai Machi a obok jest aleja Okage Yokocho. Wszystko wygląda magicznie, bo to "miasteczko" jest repliką bardzo starych dzielnic Edo. Na opisane tego co tam zobaczyłam, nie starczyłoby czasu - powiem tak, jadłam: dango, ciepłą bułeczkę z wołowiną zapijając zimną wodą. Zakupy zrobione i nadszedł czas ewakuacji do hotelu. Krótka przerwa i ponownie w miasto ale tym razem w drugą stronę, tą mniej turystyczną. Spacerek nad kanałami (czysta woda, skaczące ryby i trochę chłodu). Spacer trwał może z godzinę a potem, kolejny raz shabu-shabu :) Uzależniłam się od tego. No nic, musiałam zacząć się pakować, bilety na JR do Kyoto załatwiłam wcześniej. Także nie pozostało mi nic innego jak połączyć się z Morfeuszem.

Następnego dnia, stała się tragedia. Niestety w chwili obecnej nad Japonią znajdują się dwa fronty atmosferyczne. Część kraju ma słońce, że aż padają a druga ulewy, że ludzie obrywają piorunami - dosłownie. Przedostałam się na stację JR Ise i co się okazało, że pociąg ma awarię i nie przyjedzie. 10 minutowa wymiana zdań (7 osób obsługi JR kontra jedna anglojęzyczna polka, dodam, że oni ni w ząb z angielskim), doprowadziła do tego, że dostałam bilety na Kintetsu (konkurencja dla JR) do Nagoya, gdyż tam czekać będzie wedle rozkładu shinkansen do Kyoto. Fronty burzowe na niebie grały sobie w ping-ponga nad moją głową. Gdy jakimś cudem, dojechałam już na stację shinek, byłam tak zmęczona jak nigdy. Dobrze, że podróż do Kyoto trwała niespełna godzinę, doliczając ta z Ise do Nagoya to w sumie wychodzi 3. Wreszcie w Kyoto - tak! Dotarłam o 13, zakwaterowanie w Granvi jest od 15 ale dobrze, że na dole znajduje się Porta i Cube. No tak, bo hotel Granvia to... hotel "kolejowy", z tym że jakiś 4 gwiazdkowy :D W Porcie, nie wiem jakim cudem otworzyli Loterię - pyszne jedzonko, pyszne. Potem kawa w ulubionej restauracji, niestety ta nie była dobra ale, że w knajpie można palić to plus. Na zegarku 15, recepcja, klucze, bagaże już dawno w pokoju (no bo przecież targać, ze sobą nie będę) a pokój to już inna bajka, bardzo duży i z widokiem na miasto (potem dam zdjęcia; szczęka mi opadła). Chwila odpoczynku, sprint na pocztę po pudełka bo sie tego sporo już nazbierało. Wieczorem stały punkt programu w Kyoto czyli słynna Karasuma dori. Nic się nie zmieniła, doszło sporo sklepów markowych, aleja morderców pachnie tak samo (czyli ta targowa za Daimaru), sklepy z figurkami są, sklep z fajkami zamknięty (urlop sobie zrobili a ja potrzebuje kupić Black Stone). Więc jestem w Kyoto - dzisiaj jest tu jakiś festyn, ciekawe czy podobny jak w Ise. Nie wiem, zobaczymy. See ya!

poniedziałek, 20 września 2010

Japonia 2010 - dzień 4 i 5


Podróż z Tokyo do Nagoya zajęła mi całe 2 godziny - straszne prawda :) Podróż Shinkansenem to czysta przyjemność. Te pociągi są po pierwsze szybkie, po drugie szybkie a po trzecie czyste i punktualne. Można powiedzieć, że czas należy ustawiać według ich rozkładu.

Wiedziałam, że Nagoya jest dużym miastem ale nie spodziewałam się, że aż tak dużym. Stacja kolejowa to istny labirynt, dobrze że jest czytelnie opisany. Nie wiem dokładnie ja duża jest ta stacja ale patrząc na 3 poziomy sklepów pod ziemią i kilkanaście nad nią stwierdzam, że spokojnie można spędzić cały dzień na zakupach. No ale nie samymi zakupami człowiek żyje. Znalazłam hotel bez większych problemów, zakwaterowałam się i oczywiście ruszyłam w miasto. Pierwszym punktem programu był oczywiście zamek Nagoya. Nie czytałam za dużo o nim przed przyjazdem. Jednak, gdy tylko do niego weszłam od razu zapachniało mi zamkiem w Osaka. Tak, dokładnie jest cały przebudowany i praktycznie nie ma w nim nic, co by pochodziło z czasów przed bombardowaniem czy jego wcześniejszymi pożarami. Nie da się zaprzeczyć, że jest bardzo duży i ciągle trwają w nim prace konserwatorskie, które mają się zakończyć w 2017 roku. Na obejrzenie wszystkiego na terenie pałacu przeznaczyłam dobre 2,5 godziny a nawet nie spodziewałam się, że tyle mi to zajmie. Na całe szczęście pogoda dopisała, no może nawet za bardzo. Mam spalone ramiona :) Pod wieczór przedostałam się do świątyni Osu Kannon. To bardzo przyjemna świątynia, która została przeniesiona z Osu przez Ieyasu Tokugawę, czyli najsłynniejszego z shogunów w 1612 roku. Blisko niej znajduje się ogromnie długa dzielnica handlowa, gdzie praktycznie można kupić wszystko. Ilość sklepów z figurkami jakie odnalazłam to 4 ale pewnie jest ich więcej. Tam spędziłam jakieś 2 godziny, tylko przez nią przechodząc - wariactwo. Zrobiło się już bardzo późno, więc pojechałam do hotelu schodząc na centrum handlowego Meitetsu po małe jedzonko a potem spać.

Następnego dnia po śniadanku pojechałam zwiedzać Tokugawaen czyli przepiękny ogród Daimyo. Może nie jest on największy ale zaliczam go do najładniejszych, które miałam okazję widzieć. Pośrodku jest ogromne jezioro z mnóstwem karpi koi i cudnymi wodnymi kwiatami. Kilka kaskad wodnych i żwirowe ścieżki. Bardzo blisko znajduje się również Tokugawa Art Museum. Nie mogłam tego przepuścić. Jednak to co zobaczyłam przerosło moje oczekiwania, np. doskonale zachowane tanto Masamune z 1223 roku, czy też zbroje rodu Tokugawa. Opisać wszystkiego się nie da, dlatego w sklepie zakupiłam trzeci tom zbiorów tego rodu poświęcony mieczom i zbrojom. Dobrze, że ma on anglojęzyczny indeks. Spędziłam tam dobre 2 godziny po czym przedostałam się JR Chuo line do Chitsubu a potem 2 przystanki metrem do Oasis 21. Nie wiem nawet jak to dokładnie opisać, to rodzaj gigantycznego centrum handlowego, które jest zlokalizowane bardzo blisko Nagoya TV Tower. Tematem przewodnim Oasis 21 jest kosmos. Najważniejszym jego elementem jest bardzo wysoko ustawiona platforma widokowa, na której zamontowano sztuczne jeziorko. Patrząc z dołu można dostrzec chodzących po niej ludzi natomiast patrząc z góry widzi się przemieszczające osoby na dole, ponieważ platforma ta jest przezroczysta. Do tego trzeba dodać jeszcze ogród idealny na piknik i otwarty teatr. Poza tym sklepy, sklepy i jeszcze raz sklepy w tym oczywiście z Totoro (tak, tak zakupy zrobiłam). Po tych wrażeniach nadszedł czas na małe jedzonko, zrobione już "pod" hotelem. Chwila przerwy na papierosa i zakupy w Big Camera, czyli sklepie głównie z elektroniką. Kilka rzeczy też tam kupiłam, między innymi nową mysz do Maca. Nie wiem kiedy na zegarku zrobiła się 20, więc szybko do informacji JR dowiedzieć się o której mam pociąg do Ise.

Jutro o 11 startuje do Ise-shi na 2 dni a potem już moje ukochane Kyoto. See ya :)

sobota, 18 września 2010

Japonia 2010 - dzień 2 i 3

Czas pędzi i wcale nie chce się zatrzymać. Niestety w samym Tokyo i okolicach jest tyle ciekawych miejsc, że gdy z nich wracam jestem tak zmęczona, że nawet trudno mi się ruszać. No ale do rzeczy.

Drug dzień poświęciłam na zwiedzanie Yokohamy. Większość osób, które znam i miały okazję być w tym mieście mówiła mi, że jest strasznie zapuszczone i mało nowoczesne. Nic bardziej mylnego. Yokohama to wspaniałe, szybko rozwijające się miasto gdzie z powodzeniem można się zgubić tak samo jak w Tokyo. Udało mi się zobaczyć je w sumie bardzo pobieżnie ale muszę przyznać, że zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Pierwszym punktem programu był Landmark Plaza z obserwatorium Sky Garden na 69 piętrze. Można się tam dostać windą, najszybszą w całej Japonii. Osiąga ona 750 metrów w przeciągu 1 minuty a dostanie się na szczyt zajmuje jej 40 sekund! 360 stopniowy widok z obserwatorium to uczta dla oczu, coś niesamowitego a przy dobrej pogodzie (jaką miałam) nie zapomniane przeżycie. Potem przedostałam się deptakiem do Queen's Tower czyli gigantycznego centrum handlowego, gdzie między innymi znajduje się Hard Rock Cafe Yokohama. Wiecie Nasze centra handlowe ni jak się mają do Japońskich. Nie wspomnę, że pod całym rzędem kolejnych budynków rozmieszczone są stacje metra. Gdy już się wydostałam z tych sklepów obowiązkowym punktem programu stało się Cosmo World czyli park rozrywki z ogromnym diabelskim młynem. Jestem uzależniona od nich i zawsze na każdym wyjeździe staram się jakimś przejechać. Ten przypadł mi do gustu ze względu na to, że zlokalizowany jest tuż przy zatoce portowej. Świetny widok a zdjęcia wyszły jeszcze lepiej. Ostatnim miejscem jakim odwiedziłam w Yokohamie było ChinaTown. Co mogę o nim napisać, to na pewno to że to jedna wielka kuchnia! Dosłownie, wszędzie kasztany, ciepłe bułeczki z najróżniejszym nadzieniem (jadłam jedną z czekoladą w kształcie... pandy!). O China Town można by napisać wiele ale jedno jest pewne to jedna z najczęściej odwiedzanych dzielnic przez wszystkie nacje. Na tym zakończyłam zwiedzanie tego miasta, bo trzeba było szybko wracać aby zdążyć zobaczyć jeszcze raz Ueno i Asakusa. Najpierw była Asakusa a to ze względu na budowane Tokyo Sky. Faktycznie, to nie złudzenie - budynek rośnie prawie każdego dnia i wygląda wspaniale. Obecnie już jest największym w całej Japonii. Szkoda tylko, że wieczorami jest kiepsko oświetlony bo zdjęcia owszem mam, ale kiepskiej jakości. Potem oczywiście musiałam "pomacać" złotą kupkę. Proszę się nie śmiać, chodzi oczywiście o piankę piwa na budynku wytwórni piwa. No ale robiło się coraz później i szybki transfer na Ueno zajął na całe szczęście kilka minut. Niestety najsłynniejszy targ na tej dzielnicy szykował się już do snu, także udało mi się kupić tylko kilka rzeczy i trzeba było uciekać do hotelu. Czyli jakieś 20-25 minut linią JR.

Kolejny dzień poświęciłam na jedzenie, dosłownie i w przenośni. Najpierw szybkie sushi na Targu rybnym, powrót do hotelu na śniadanie a potem transfer do Kamakury i też sushi. Wariactwo w czystej formie. Oczywiście do Kamakury nie pojechałam żeby tylko jeść. Najpierw miałam spotkanie z Yugo-san i mistrzem Masamune. Jako, że nie tylko działam w kręgu figurkowym ale również nihonto to spotkanie było najważniejsze. Wszystko się udało, spotkanie przebiegało w miłej atmosferze zresztą jak zawsze ale reszta to już tajemnica :) Po spotkaniu szybko nad wodę, pomoczyć się trochę w oceanie a potem wspomniane wcześniej sushi w jednej z najlepszych knajp jakie znam. Co roku staram się tam wpadać i nigdy się jeszcze nie zawiodłam, rybki pierwsza klasa. Nie wiem kiedy na zegarku zrobiła się 17 i czas powrotu na Shinjuku. Jeszcze tylko uruchomienie Japan Raily Passów i poczta celem nadania paczki ze zdobyczami z kilku dni.

Jutro jadę do miasta co się zowie Nagoya. jestem strasznie go ciekawa. Kilka razy przez nie przemykałam ale jeszcze nigdy nie miałam okazji w nim trochę poszaleć. Się zobaczy :)

czwartek, 16 września 2010

Japonia 2010 - dzień 1


Dojechałam! Albo jak kto woli przyleciałam do Japonii. Podróż jak zwykle długa i z przygodami ale sumarycznie mogę powiedzieć, że się udało. Wystartowałam z lotniska Warszawa - Okęcie do Amsterdamu. Tutaj podróż odbyła się była nawet przyjemna bo tylko 2 godziny lotu liniami KLM. Na lotnisku Schiphol musiałam znaleźć palarnię, ponieważ jak wiadomo na wszystkich lotniskach został wprowadzony całkowity zakaz palenia. To też się udało. Miałam tylko godzinę na papierosa i uzupełnienie zapasów kofeiny pyszną kawą z mlekiem. Potem transfer na międzynarodówkę. Sam lot, również liniami KLM z Amsterdamu do Narity trwał 11,5 godziny. Niestety pogoda była paskudna i często samolot wpadał w turbulencje. O jedzeniu na pokładzie nie będę się wypowiadać przez grzeczność.
Do Narity przyleciałam o 11:20 czasu Tokijskiego. Tylko 40 minut zajęło mi przedostanie się przez odprawę i odebranie bagażu. Na lotnisku czekał na mnie przedstawiciel firmy JTB i szczerze mówiąc nie wiem dlaczego, bo nigdy nie musiałam do nich dzwonić, że mam jakiś problem podczas podróży. No ale chciał, więc się pojawił. Trochę było mi głupio, bo zajął się pilnowaniem bagaży gdy poszłam zapalić albo napić się czegoś. Chciałam go zaprosić na kawę ale nie dał się przekonać :) Japończycy to dziwny naród ale mam nadzieję, że Wedlowskie smakołyki które mu dałam w prezencie będą mu smakować (ich też na początku nie chciał przyjąć, tłumacząc że polityka firmy mu na to nie pozwala). Dał mi bilet na NEX'a (to rodzaj specjalnego i szybkiego pociągu z Narity, który jedzie przez całe Tokyo i zatrzymuje się na ważniejszych stacjach). Po 1,2 godzinie dotarłam tym pociągiem do Shinjuku, gdzie znajduje się mój hotel w którym zatrzymam się parę dni. Po zakwaterowaniu byłam już tak zmęczona, że musiałam się ogarnąć szybkim prysznicem i kawą. W Tokyo była już 16 i padało! Długo nie myśląc postanowiłam udać się do budynku Tokijskiego ratuszu, który znajduje się naprzeciwko mojego hotelu. Taras widokowy na jednej z wież na 44 piętrze robił wrażenie jak zawsze. Szkoda tylko, że ta pogoda była niespecjalna bo widok przy ładnej pogodzie to coś wspaniałego, nawet widać górę Fuji-san.
Po opuszczeniu tego gmachu nie pozostało mi nic innego jak udać się do Lawsona, czyli całodobowego sklepu z jedzonkiem. Zaczęłam oczywiście od onigiri, potem kanapeczki, ciepła bułeczka z farszem, słodka bułka jak z anime Deras (uwielbiam je, wręcz jestem uzależniona, szkoda że takie kaloryczne ale jakże pyszne), kawa i japońskie papierosy. Załadowana zakupami, dotarłam do hotelu. I tak mniej więcej zakończył się pierwszy dzień pobytu w Japonii.

piątek, 10 września 2010

IKEA nocą.


Bo nigdy nie wiadomo, co może się dziać nocą w sklepach sieci IKEA. Oczywiście i jedno i drugie bardzo lubię. Właśnie, wiedziałam że o czymś zapomniałam - miałam jechać tam na zakupy. Jednak przed wyjazdem już nie zdążę a szkoda, taki łosoś z warzywkami w restauracji :)